65 lat temu wybuchło powstanie warszawskie. „Nam przecież te noce sierpniowe i prężne ramiona wystarczą” porywała do walki powstańcza pieśń. Porywa do dzisiaj.
Ale przeciwko czołgom i stukasom prężne ramiona nie wystarczyły. Jeszcze jedna iluzja, jeszcze raz tysiące ofiar, jeszcze raz tragiczna polska historia. Przez 50 lat komunistycznego zniewolenia temat tabu. Przez następne 20 obiekt kultu, kierujący emocje na temat nagle dozwolony i z dala od innych. Jak na przykład tematu lustracji i roztrząśnięcia kto w końcu za tym półwiecznym zniewoleniem stał.
Losów powstania warszawskiego już to nie zmieni. W warszawskim Muzeum Ziemi widoczna jest jeszcze plama krwi na schodach, w miejscu gdzie poległ anonimowy powstaniec. Bardziej skłania to do refleksji niż kamienie w gablotach. Mimo upływu lat i pokoleń emocje dalej zakłócają zimną, wyważoną ocenę tego co się wydarzyło, dlaczego się wydarzyło i czy mogło się nie wydarzyć.
Po pięciu latach terroru okupanta, z okupacją w sposób widoczny dobiegającą końca, impuls wyrównania rachunków musiał być przemożny. Bez względu na to czy AK oficjalnie wezwie do powstania czy nie. Mało znany jest fakt że na kilka dni przed powstaniem „wyzwolony” powtórnie przez Armię Czerwoną został Lwów. Nie miejsce tu na opisy tego co się tam działo. Ale wieść rozchodziła się w połowie 1944 szybko. Gehenna kresowiaków po pierwszym „wyzwoleniu” przez armię sowiecką w 1939 musiała być znana. Niewykluczone że i to zadziałało jako zapalnik dla rozlanej wcześniej benzyny. Lepiej może zginąć z bronią w ręku walcząc o wolną Polskę niż widzieć Warszawę wyzwalaną jak Lwów, a samemu doświadczyć kazamatów NKWD i lat nowego zniewolenia?
Dobrych opcji w sierpniu 1944 nie było. Polska przegrała II wojnę światową nie w kampanii wrześniowej. Przegrała ją w Teheranie w grudniu 1943, kiedy Roosevelt i Churchill ułożyli się ze Stalinem rozparcelowując powojenną Europę na 2 części. Zachód nie miał szans na pokonanie Niemiec bez Rosji i postanowił zapłacić cenę. Ceną była Polska. Szansa istniała jedynie na niedopuszczenie do kompletnej absorpcji kontynentu przez zwycięską Rosję sowiecką i komunizm który niosła na bagnetach. Im wcześniej doszłoby do otwarcia frontu zachodniego tym więcej byłoby do uratowania. Niestety, alianci zachodni nie bardzo się z tym spieszyli. Uważali że maksymalne wykrwawienie się Rosji sowieckiej bardziej leży w ich interesie ponieważ osłabi to przyszłego przeciwnika w Europie.
Jedyną realistyczną przeszkodą na drodze porozumienia się aliantów zachodnich ze Stalinem mógł być cieszący się znacznym autorytetem rząd gen. Sikorskiego. Biegu historii i planów Stalina zaboru kresów wschodnich prawdopodobnie i on nie byłby w stanie zmienić. Być może jednak pewne koncesje leżały w sferze możliwości. Churchill pisze na przykład w swoich pamiętnikach o zaskoczeniu gdy Stalin wyszedł ni stąd ni zowąd z chęcią przywłaszczenia sobie Królewca jako niezamarzającego portu na Bałtyku. Kto wie czy skontrowany wówczas propozycją małej modyfikacji linii Curzona i zostawienia Lwowa przy Polsce nie zgodziłby się na taką „wymianę”.
Śmierć Sikorskiego w katastrofie gibraltarskiej w lipcu 1943 usunęła główną przeszkodę w porozumieniu się Zachodu ze Stalinem kosztem Polski. Trudno nie zauważyć że była ona w interesie obu stron. Pozbawiony indywidualności pokroju Sikorskiego emigracyjny rząd polski nie odgrywał od tej pory żadnej roli w biegu historii. Od tego momentu sprawa Polski wpadającej w rosyjską sferę wpływów była przesądzona. Dalszy udział żołnierza polskiego w działaniach zbrojnych – smutne lecz prawdziwe – stawał się bezprzedmiotowy. Sprawa była przegrana.
Jałtę w lutym 1945 można emocjonalnie nazywać „zdradą”. Było to jednak tylko uściślanie wcześniejszych ustaleń, w dodatku z Rooseveltem mentalnie nieobecnym i zainteresowanym bardziej wojną z Japonią niż szczegółami pokoju w Europie. Faktem bezspornym jest że sukces sił alianckich w II wojnie światowej dokonał się w decydującej mierze dzięki wysiłkowi zbrojnemu Rosji sowieckiej i bezmiarowi jej ofiar. Nie to aby Stalina wiele to obchodziło. Wystawił on jednak za to słony rachunek: przejęcie całej Europy wschodniej. Zachód się na to zgodził. Nie miał ochoty ani nie był w pozycji do kruszenia kopii o Polskę.
Z perspektywy lat decyzja o wybuchu powstania warszawskiego pozostaje humanitarnym i wojskowym szaleństwem, okupionym hekatombą dwustu tysięcy ludzi. Nie było żadnych szans aby zmienić bieg historii w tym czasie. Nie było szans aby wygrać czy nawet zremisować straconą pozycję szachową w której stary grand master Stalin miał miażdżącą przewagę. Powstanie stało się ostatnim etapem zapoczątkowanego zbrodnią katyńską procesu odgławiania narodu, eliminowania jego inteligencji, jednostek najbardziej wartościowych i najbardziej zaangażowanych, stanowiących największe zagrożenie dla przyszłego okupanta.
Zainteresowanym historią polecamy znakomity cykl dokumentalny BBC „World War II behind closed doors” [2-ga wojna światowa za zamkniętymi drzwiami].
©2009 TwoNuggets
Z uwagi na nie obecność Sz. Moderatora nie widziałem postów odnoszących się do mojej wypowiedzi, więc ustosunkuję się zbiorczo:
Rzeczywiście określenie "gorąco-głowe wyrostki" nie jest najszczęśliwsze, jednak nie zapominajmy, że z całą świadomością faktów które podał vertigo, to właśnie ci młodzi ludzie garnęli się do bitki i Bór-Komorowski za bardzo znaczącym podszeptem Okulickiego (który, wybacz, ale właśnie gorąco-głowym zawadiaką był) ugiął się pod presją, zamiast trzymać żelazną dyscyplinę.
Symbole państwowości zostały przywołane jako tanie elementy oddziaływania na masy i tak jak w zorganizowanej społeczności jest siła, co wiedzą nawet zwierzęta, tak w zakresie, gdy interes nie leży po stronie ludzi (czyli w przeważającej liczbie przypadków) swoją opinię podtrzymuję. Brak państwowości w zamian za zorganizowane kooperujące małe społeczności jest koncepcją utopijną, ale mi najbliższą. (nawet za cenę ekonomicznych ograniczeń rozwojowych).
Serio, wywiezienie kilkunastu osób za granicę w zawierusze przed-/wojennej jest trudne? Dziękuję, nie wiedziałem. Sądziłem, że zabookuję bilet na autobus a reszta pójdzie z górki. Wydało mi czytelnym, iż przywołane stwierdzenie określa krąg ludzi/wartości w których obronie bym stanął. Jak widać nie bardzo.
I na koniec, niech będzie to pointą:
"ja osobiście wolę społeczeństwo odważnych głupków niż tchórzliwych nazywających orła z koroną namalowanym ptakiem pragmatyków"
Twoja wola. Ale ja nie wyceniam mojego "tchórzostwa" na życie ludzkie, które w w ustach wszystkich "patriotów" jest tanie jak barszcz tudzież $.
@wszyscy:
dziekuje wszystkim za niezwykle ciekawa dyskusje pod tym wpisem.
Gospodarz jest stety/niestety na wakacjach i moderacja komentarzy sie wlaczyla automatycznie pewnym momencie, co z pewnoscia oslabilo jej spontanicznosc.
Witam serdecznie pozdrawiając wszystkich, a w szczególności gospodarza.
Po roku czytania postanowiłem pierwszy raz zabrać głos w dyskusji. Zawsze uważałem, że Żydzi to mądry naród i tym razem też się z nimi zgodzę – lepszy żywy Pies od martwego lwa – pies żyje w symbiozie z człowiekiem, lew to raczej mało pożyteczne dla nas stworzenie. Z dumą pragnę jednak powiedzieć, że od Polaków nie kupi się raz upuszczonych karabinów! Z drugiej strony boli mnie brak rozsądku i dalekowzroczności. Boli mnie również poziom intelektualny naszego narodu, w którym mądrzy i kulturalni albo dostali kulę w łeb, albo byli poniżani przez system. Boli mnie wypowiedź Pana premiera Milera oraz wypowiedź sceptyka – w obu przypadkach profanum. A jeśli chodzi o pragmatyzm to ja osobiście wolę społeczeństwo odważnych głupków niż tchórzliwych nazywających orła z koroną namalowanym ptakiem pragmatyków – ci pierwsi są członkami narodu, tych drugich trudno nazwać członkami społeczeństwa z powodu braku tożsamości, wszystkim nam jednak życzę odważnych, dalekowzrocznych pragmatyków.