O czym decydują ludzie

Gdyby ktoś zarzucił 2GR antyzwiązkowy sentyment to pewnie miałby rację. Ale – jak w Radiu Jerewań – jedynie częściową. W rzeczywistości bowiem ze sloganami związkowymi po części się zgadzamy.

Weźmy na przykład koronny slogan związkokracji – że o zakładzie decydują ludzie. Ależ oczywiście! Jak można mieć tu jakieś wątpliwości? Na przykład taki KGHM. Nie sposób przecież nie zauważyć że licząca sobie 16 tys. zrzeszonych w 7 centralach członków związkokracja (na 18 tys. zatrudnionych) decyduje tam o wszystkim. Jaką wypłacić sobie nagrodę, jaką dywidendę, kiedy zastrajkować, czy i jak prywatyzować, a nawet czy i kiedy zakład ma zbankrutować. I wprawdzie do tego ostatniego pomocna bywa czasem także dyrekcja to udział strajkującej załogi jest tu z pewnością warunkiem wystarczającym.

W eurokapitalizmie państwowym związkokracja także decyduje coraz częściej kto zostanie wybrany nominalnym bossem przedsiębiorstwa. W KGHM czuwa nad tym 42 działaczy na związkowych etatach sowicie opłacanych sumą ponad 8 mln zł przez bezzębnego państwowego właściciela. Na równi z innymi przedstawicielami państwowego kapitalisty przedstawiciele związkokracji pobierają też atrakcyjne synekury członków zarządu. Z czegoś średnia pensja związkowca w KGHM – blisko 15 tys. zł – musi się w końcu brać. Jak widzimy zatem wszędzie istotnie decydują ludzie.

To samo zresztą na hali fabrycznej. Mimo knowań kapitalistów aby zastąpić wszystko robotami i mieć spokój produkcja większości rzeczy ciągle jeszcze wymaga ludzi. Ludzie decydują także i tutaj. Kapitalista który tego nie zrozumie ma szansę w przyspieszonym tempie zasilić szeregi klasy robotniczej.

Kłopot ze sloganem „decydują ludzie” jest jednak taki że nie precyzuje on jacy ludzie ani o czym decydują. No więc doprecyzujmy – o sukcesie kompanii decydują wyłącznie ludzie sumienni i fachowi, a nie cała reszta. Nie związkowi krzykacze z nadania czy z szantażu. Nie bumelanci, nie obiboki i nie leserzy. I nie medyczne przypadki patologicznej niezdolności do wykonania najprostszego zadania prawidłowo, dokładnie i na czas.

Polegające głównie na wyważaniu bram i zastraszaniu negocjacje jakie związkokracja prowadzi okresowo z kapitalistą dotyczą jednak niezmiennie żądań podwyżek płac dla wszystkich jak leci. Nie tylko dla tych którzy decydują o sukcesie. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło aby związkowe żądania dotyczyły np. zwolnienia pracowników zaniżających średnią. Nie widziano nigdy związkowych bonzów walczących o przywileje dla świata pracy które by ich osobiście nie dotyczyły. Nie zauważono też na synekurach członków zarządu wielu „przedstawicieli załogi” którzy nie byliby jednocześnie bonzami związkowymi. W tym właśnie leży problem.

Kapitalista wie bowiem że niektórzy z pracowników warci są złota, nie tylko podwyżek. Chętnie płaciłby im trzy czy cztery razy więcej, byle by tylko zatrzymać fachowców. Załatwi im żłobek dla dzieci, dorzuci jakieś atrakcyjne szkolenie, da trzynastkę, będzie chuchał i dmuchał. Bez mała nawet pieska na spacer im wyprowadzi. Nie może jednak tej hojności roztaczać automatycznie na wszystkich bo po prostu nie są tego warci. Ich wyniki nie dorównują najlepszym. Ich wkład w sukces zakładu jest znikomy. Paru leserów do tego chętniej by wyrzucił niż nagradzał podwyżkami. Ale jest to związkowe no-no.

Wiadomo że produktywność pracowników zatrudnionych na przykład przy pisaniu software’u różnić się może łatwo jak 1 do 20. Jeden dobry programista może łatwo być warty 20 słabych. Może nawet więcej. Wie o tym każdy kapitalista w tym biznesie. Chętnie zatrzymałby eksperta płacąc mu wielokrotność kompanijnej średniej. Wie też jednak że stałby się najprawdopodobniej obiektem linczu gdyby najgorszemu pracownikowi ośmielił się zaproponować należącą mu się 1/20 pensji najlepszego. Jak śmie! Gdzie tu sprawiedliwość? Naraziłby się tym najpewniej na wizytę jeśli nie od razu prokuratora to przynajmniej jakiś rządowych notabli od równouprawnienia, praw cżłowieka czy kodeksu pracy.

Z zatrudnieniem próbnym dziesięciu tanich zielonych groszków zaraz po szkole też problem. Dawniej szewc zatrudniał dziesięciu uczniów, z których dwóch stawało się z czasem czeladnikami, z których jeden zastępował kiedyś mistrza. Dzisiejszy kapitalista ryzyko takie też by podjął, czemu nie. Ludzi by spokojnie poznał, czegoś by ich nauczył. Dał dobrze wyglądający na CV staż czy pożyteczne referencje. Pomógłby wielu zastartować w życiu nawet wtedy gdyby u niego miejsca długo nie zagrzali. Wie też że wśród nich znaleźć się może bezcenny, nieoszlifowany diament. A jaki cenniejszy wkład w kompanijny sukces można sobie wyobrazić niż oszlifowany diament własnej produkcji? Jak mu jednak związkokracja narzuci wymuszone na prawodawcy minimalne pensje, przerośnięty socjal czy trudności w pozbyciu się tych którzy się nie sprawdzili, to da sobie spokój. Z eksperymentu zrezygnuje nie zatrudniając nikogo i nie ryzykując.

Albo zdecyduje ograniczyć swoje ryzyko płacąc headhunterowi za znalezienie eksperta od zaraz. Bo, jak wiadomo, o wszystkim decydują ludzie.

©2009 TwoNuggets

53 thoughts on “O czym decydują ludzie

  1. @HansKlos

    „Pała z logiki. Tutaj nie ma trzeciej strony;-), bo związki zawodowe w zakładzie pracy, to nie abstrakcja, ale dobrowolne zrzeszenie ludzi, którzy w tym zakładzie pracują i którzy mając wspólne interesy chcą je zbiorowo negocjować. Twierdzenie, że jak jestem sam, to jestem jeden, a jak jest nas trzech, to tak naprawdę czterech (no bo związek zawodowy), a ten czwarty wtrąca się w nasze stosunki z pracodawcą, to jakaś aberacja umysłowa;-)”

    Ależ żadna pała. Ludzie którzy grożąc Ci zażądali od Ciebie wyższej ceny za mój samochód są w dobrowolnym związku sprzedawców samochodów. Zresztą razem ze mną (zapomniałem o tym wspomnieć). I zawiązaliśmy ten związek ponieważ (cytując Cię dokładnie) „mając wspólne interesy chcemy je zbiorowo negocjować”. Konkretnie- interes by ceną minimalną za sprzedawany samochód było 30 tys zł. I nawet (popatrz jacy jesteśmy wyrozumiali) nie muszą być to Twoje pieniądze, usatysfakcjonuje nas dopłata ze strony państwa do sprzedawanego przez nas samochodu. Dokładnie tak jak w przeszłości „negocjowano” ceny minimalne i zakaz importu zboża, minimalne wynagrodzenie, maksymalny czas pracy i szereg innych rzeczy. Czy ktoś mnie wtedy pytał (albo mojego pracodawcę) czy mam coś naprzeciwko 60h tygodniowi pracy? A mimo to nie mogę tyle pracować legalnie bo zabrania tego „wynegocjowane” przez państwo ze związkami prawo. Czyją więc stronę reprezentował wtedy związek zawodowy w relacjach ja- mój pracodawca? Tyle względem Twoich jednego, trzech i czterech. A względem aberracji uysłowej, dla mnie jest nią przenoszenie praw człowieka (jako jednostki) na grupy ludzi. I nadawanie tym grupom dodatkowych superpraw które stoją nad prawami jednostek. Co dokładnie dzieje się od dawna ze związkami zawodowymi. Za następną aberrację uważam nazywanie rozmów z kilofem pod nosem/palącymi się oponami w tle/ zablokowanymi drogami (niepotrzebne skreślić) „negocjowaniem”.

    "Ludzie zrzeszają się, aby dochodzić swoich praw lub uzyskiwać pewne dodatkowe korzyści. Niczym to się nie różni od zrzeszenia kupców, którzy tworzą organizację po to, aby wspólnie zamawiać towar i uzyskiwać większy rabat lub dodatkowy bonus, którego nie uzyskaliby bez wspólnego działania. Traktowanie legalnych zrzeszeń pracowników jak organizacji przestępczej to przejaw schizofrenicznych lęków przedsiębiorców przed faktyczną równością stron, bo, jak wiadomo, bez związków pracowniczych ludzie są równi, a nawet równiejsi;-)"

    I znowu popełnię jakąś aberrację umysłową albo i przejawię schizofreniczny lęk przedsiębiorcy ale powtórzę- nie mam nic naprzeciwko zrzeszeniom ani korzyściom jakie można osiągnąć działając w grupie o ile jednostki działające w tej grupie nie naruszają praw innych jednostek. Wspomnianych przez Ciebie kupców od związków zawodowych dzieli przepaść. Bo umowa którą kupcy zawrą z kontrahentem będzie dobrowolna z obu stron a np. burdy górników w celu zablokowania redukcji etatów na kopalni i „wynegocjowania” podwyżek płac (na które wszyscy się zrzucimy gdy ci sami górnicy zrobią następną burdę o dopłatę do swojej nierentownej kopalni) obok dobrowolności nawet nie stały. A znak równości pomiędzy metodami działań związków zawodowych a pracodawców postawiłbym jedynie wówczas, gdyby Ci ostatni więzili pracowników w zakładzie i zmuszali ich do niewolniczej pracy. Niestety, jakoś ostatnio nikt przykuty łańcuchem do np. swojej tokarki nie rzucił mi się w oczy. Pozdrawiam.

  2. Misieq, piszesz że "rozwiązaniem oczywistym jest założenie własnej firmy", a to nieprawda. Znacznie bardziej oczywistym rozwiązaniem jest dostanie się do porządniejszej firmy.

  3. @Straszny Bobik
    Widzisz tu miejsce dla kogoś trzeciego (np. związku zawodowego)

    Pała z logiki. Tutaj nie ma trzeciej strony;-), bo związki zawodowe w zakładzie pracy, to nie abstrakcja, ale dobrowolne zrzeszenie ludzi, którzy w tym zakładzie pracują i którzy mając wspólne interesy chcą je zbiorowo negocjować.

    Twierdzenie, że jak jestem sam, to jestem jeden, a jak jest nas trzech, to tak naprawdę czterech (no bo związek zawodowy), a ten czwarty wtrąca się w nasze stosunki z pracodawcą, to jakaś aberacja umysłowa;-)

    zrzeszający się ludzie nie będą naruszali naszych praw
    Ludzie zrzeszają się, aby dochodzić swoich praw lub uzyskiwać pewne dodatkowe korzyści. Niczym to się nie różni od zrzeszenia kupców, którzy tworzą organizację po to, aby wspólnie zamawiać towar i uzyskiwać większy rabat lub dodatkowy bonus, którego nie uzyskaliby bez wspólnego działania. Traktowanie legalnych zrzeszeń pracowników jak organizacji przestępczej to przejaw schizofrenicznych lęków przedsiębiorców przed faktyczną równością stron, bo, jak wiadomo, bez związków pracowniczych ludzie są równi, a nawet równiejsi;-)

Comments are closed.