Malowanie palcem po wodzie

Ach, gdzie te lata, kiedy po upadku komunizmu Polska oswobodziła prywatną inicjatywę która z powodzeniem pokryła wszelkie rynkowe niedobory. Na początku „schodziło” wszystko jak jest, ale w krótkim czasie konsument mógł już sobie przebierać w towarach jak w ulegałkach. Tym bardziej że jeżeli potrzebował czegoś zagranicznego, to od razy trafiał się chętny importer który potrzebny artykuł sprowadzał, ku satysfakcji własnej i klienta. A gdy lukę w rynku dostrzegł przedsiębiorca to potrzebny towar produkowany był też niebawem w kraju. Kapitalizm w działaniu.  W ten sposób Polska przez wiele lat miała doskonałe, wiecie państwo co? Farby i lakiery! W niczym nie ustępujące zachodnim, często lepsze i do tego konkurencyjne cenowo. Co wakacje ładowałem bagażnik rozmaitymi „caponami”, „domaluxami” i innymi specyfikami. Naprawdę pierwszorzedne produkty!  Nie żadne „water-based”,  jak dzisiaj.

Sytuacja zaczęła się jednak zmieniać od kiedy ocipiały globalnie zachód zaczął wprowadzać rozliczne regulacje eko do farb. Każdy wie że dobra farba powinna gryźć, śmierdzieć i truć! Inaczej nie spełni podstawowych wymagań jej stawianych. To że farba gryzie, śmierdzi i truje nikomu rozsądnemu przeszkadzać nie powinno. Niewielu w końcu popija sobie lakier nitro czy używa jakiegoś aldehydu z charakterze perfum. water-based

Produkcja czy zastosowanie wielu rzeczy łączy się zresztą często z pewnym niebezpieczeństwem czy pewną niewygodą.  Jest to normalne. Przechodzimy nad tym do porządku dziennego bo liczy się efekt końcowy. Siedząc wygodnie w drewnianym fotelu przy kominku nie mamy potrzeby roztrząsania jak niebezpieczna jest praca drwala który ściął drzewo na ten fotel czy do tego kominka.

Zieloni globalni terrorysci jednak widzą rzeczy inaczej i mają inne idee. Te idee przeforsowali w EU wiele lat temu. I tak dobre farby miały z czasem zniknąć ze sklepów, wraz z niezbędnymi do ich produkcji rozpuszczalnikami które uznane zostały za głównego wroga ludzkości. Jedynym „solventem” dopuszczalnym, który problemu dla ludzkości nie czynił, miała być woda. Tak też się stało. Dobre farby i lakiery zniknęły z półek, zastąpione eko scheissem którego główną cechą jest to że tak zwana „farba” jest „wodorozpuszczalna”. Zieloni terroryści uważają że dzięki temu produkt staje się jakoś „eko przyjazny”. W konsekwencji jedyną zaletą nowej generacji EU-farb eko, narzucanych przez EU-ro kołchoz, jest to że nie potrzeba po nich specjalnie myć pędzla. Pod kran z wodą i cześć. Czysta woda staje się przy tym brudna, ale tego już nie widać, a więc zieloni terroryści są zadowoleni. Nikt inny poza nimi jednak nie jest bo problem z EU-ro farbami eko jest jeden ale za to poważny – nie nadają się one do niczego. Są wyraźnie gorsze, pod każdym względem, w porównaniu do dawnych farb na tradycyjnych rozpuszczalnikach.

„Zapóźniona” Polska i tu, choć nie w drodze rządowego przyzwolenia ale spontanicznie i oddolnie, uczyniła ze swojego „zapóźnienia” przewagę konkurencyjną. Przez kilka lat mieliśmy mianowicie, najwidoczniej, jakiś odpust od unijnej wariacji w tej dziedzinie. To jest, podczas gdy zachód wymyślał i wprowadzał nowe „water-based” EU-idiotyzmy, zwane dla zmylenia klienta „farbami”, dobre farby na tradycyjnych recepturach można było ciągle nabyć w Polsce.

Niestety, z tego co widzę ten okres relatywnej poczytalności kończy się chyba także i w Polsce. Farby i lakiery „water-based” , czytaj scheisse, zaczynają dominować w sklepach. Na początku kroczki były drobne. Chciałeś sobie kijek pomalować na zielono? Miałeś pewien wybór. Zaczynając choćby od akwareli które, notabene, od zawsze były „water based”.   Ale teraz nie masz praktycznie żadnego wyboru dłużej. Wszystko czy prawie wszystko jest „water based”. I nie oszukujmy się, są zastosowania w których „water based” jest i pozostanie śmiechem na sali. Jeżeli jacyś hobbyści chcą koniecznie malować meble ogrodowe lakierem „water based”, zwłaszcza podczas deszczu, czy fasady domów, czy przestrzeń pod prysznicem w łazience, to życzę wszystkim powodzenia. Jeszcze więcej powodzenia życzę wodniakom malującym kadłuby swoich łajb „lakierami wodorozpuszczalnymi”. Przykłady można mnożyć. Sam wybiorę definitywnie farby tradycyjne…

Tak sobie więc myślę jak długo jeszcze będziemy znosili rządy półgłówków którzy albo wymyślają te idiotyzmy albo narzucają je innym, ze wsparciem całej machiny EU? Jakie idiotyzmy więcej, a jest ich cała masa, przyjmiemy na klatę i, klnąc czy nie klnąc, damy je sobie narzucic?    Te wszystkie zielone łady? Te tęczowe łady? Te migracyjne łady?

Czy rzeczywiście nie da się z tym nic zrobić, zaczynając od wspomnianych farb wkurzających specjalnie tego autora? Żaden ruch oporu? Żadna konspiracja? Żadna samoobrona? A przecież fajnie by było gdyby polska inwencja i odwieczna wola oporu znalazła swoje ujście w powstaniu czegoś na kształt „drugiego obiegu” w temacie farb i lakierów ? Drugi rynek, obok pierwszego oficjalnego? Niech sobie EU durnie malują płoty czym chcą, nawet szminką, ale niech reszta ma dostęp do prawdziwych farb! Yes, farby mogą być nie całkiem koszer. Niech gryzą, śmierdzą i trują, jak dawniej! Niech będą droższe i spod lady. Ale niech przynajmniej będą i niech działają! Czy to przypadkiem nie dobra idea na biznes?  Tu recepta jest zawsze prosta – znajdź rzecz którą ludzie chcą kupić i ją zaoferuj! Pamiętam za komunizmu w Warszawie pojawiał się gość niosący wielki wiklinowy kosz i wołający wzdłuż ulicy: raki sprzedam, raki, raki. Były wtenczas raki w sklepach? Nie było. A można było raki kupić? Owszem, w ten właśnie sposób. A z cielęciną to było może inaczej?

Zastanawiam się tylko co będzie jeżeli konspiracyjny „drugi obieg” w dobrych, sprawdzonych farbach i lakierach nie powstanie… Cóż, trzeba wtedy chyba będzie samemu zacząć je pichcić, mieszać szelaki z terpentyną i innymi specyfikami… Nie jest to w końcu wiedza tajemna,  raczej podstawowe, znane od lat mikstury. Tyle że to trochę fatygi.

EU, przyjaciele, robi ludziom wodę z mózgu. Zmusza 500 milionów niefortunnych jej obywateli do machania pędzlami zanurzonymi praktycznie w wodzie i do nazywania tego „malowaniem”. Jeśli damy się ogłupić do tego stopnia to tylko czekać aż dodadzą jeszcze wymóg przykrywek puszek z EUr-farbami, wzorem nakrętek na EUro-mleku, też na smyczy… I to jest szczyt EU-ropejskiej inwencyjności, podczas gdy inni zgłębiają od dawna AI i idą naprzód. Tylko EU von der Leyen stoi od lat w miejscu,  traci przemysł  i znaczenie,   i wymyśla coraz to nowe idiotyzmy.

7 thoughts on “Malowanie palcem po wodzie

  1. Mieszkam sobie tam gdzie dużo śniegu, a tam gdzie duzo śniegu to dużo soli. Więc co roku malowanie przejśc dla pieszych i całego poziomego oznakowania. Tak sobie myślę na co mi w aucie system przekraczania linii w świecie gdzie nie ma linii przez pół roku 🙂

    Autor nie poruszył tematu cyny bezołowiowej. Ostatnio kupowałem specyficzną elektronikę za wiaderko kasy, bo … luty popękały. Teraz wiem, że jak będę miał przestój trzeba będzie to wszystko przelutować ołowiem.

    Na pocieszenie istnienia idiotyzmów – dobrą wędlinę kupuję w … kwiaciarni. Ot taki pkt przerzutowy 🙂

    1. Mam wrażenie że podobny regres wywołany unijnymi wariactwami dotyczy też obrotu chemikaliami. To co dawniej można było po prostu ot tak kupić w normalnym sklepie, a czasem o zgrozo, przesłać to w dodatku pocztą, dzisiaj jest po prostu zabronione. To jest, z fakturą na normalnego gościa a nie na zaprzyjaźnioną stację wymiany opon czy czegoś tam innego. Wszyscy zgadzają się jakoś na narzucone przez EUro wariatów ograniczenia.

  2. wykop.pl/7655367/rosja-w-2024r-sprzedala-ponad-100-ton-zlota-zeby-finansowac-wojne

    Wydaje się, że po pierwsze złoto stało się ważne i o tym się mówi
    po drugie wydaje się, że złoto nie poszło na wojnę, ale stało się waluta rozliczeniową ;(
    jeśli to prawda a trampek po rozdziewiczeniu fort knox i sprawdzeniu, że nie ma tam złota zejdzie na zawał

  3. Aż kontrolnie sprawdziłem ofertę sklepów internetowych .Uff, Capon nadal w sprzedaży, drewnochron, lakiery nitro też. Wszystko w porządku, gryzie, śmierdzi i truje.

  4. A już myślałem, że są bardziej interesujące tematy na świecie.
    No cóz pseudonim zobowiązuje..

    oczko

  5. Zgadzam się z tezą postawioną w artykule, wodne lakiery i farby są mizerne, słabo zabezpieczają przed wodą, słabo chronią malowane drewno przed uszkodzeniami mechanicznymi, długość ochrony też jest wyraźnie gorsza.

    Ale myślę że 2 obieg w tym przypadku byłby trudny do wykonania.

    Taki drugi obieg alkocholowy jest, i mimo paragrafów w lesie można łatwo bimber wypędzić.
    Ale z farbami cienko to widzę bo raz że na pewno zrobili już na to jakieś paragrafy więc na legalu ciężko było by to zrobić mając firmę i chcąc to sprzedawać, a dwa że produkcja chyba nie jest aż taka prosta i wymaga składników które mogą być pod jakimś nadzorem jak np wysokoprocentowy perhydrol.

    Może gdyby produkcja na małą skale była by dostępna i możliwa technicznie to każdy mógłby sobie „ukręcić” odpowiednie składniki w wiadrze ? Jest tu jakiś chemik który się na tym zna ? : )

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *