Inwestowanie w siebie (2)

czyli inwestowanie w to co najcenniejsze…

Poruszyliśmy niedawno na blogu tematykę inwestowania w siebie. Jest to, naszym zdaniem, niedoceniany wariant zainwestowania swojego kapitału, często o największym potencjale. Zwykle jest tak że inwestując tradycyjnie, siłą rzeczy inwestujemy w kogos innego czy uzależniamy się od kogoś innego. Zwrot z naszej inwestycji, może za wyjątkiem fizycznego złota, zależy od profesionalizmu innych, a bezpośredni link między walorem a inwestorem zanika.

Link ten ma jednak swoje przywileje. Odcina cały szereg ogniw pośrednich i daje satysfakcję pełni kontroli własnego położenia i własnej przyszłości. To że najbardziej zainteresowani są bezpośrednio odpowiedzialni za własny kapitał jest, naszym zdaniem, unikalną sytuacją. Jeżeli sytuacja ta powoduje przypływ adrenaliny prędzej niż paraliż strachu, jeżeli czujemy się na siłach podjąć wyzwanie – naszym zdaniem warto je podjąć.

W tym kontekście interesująca jest może niedawna korespondencja z jedną z naszych drogich czytelniczek, fragmenty której za jej zgodą publikujemy poniżej, wraz z sugestiami DwuGroszy. Pani Ania [imie zmienione], która naszym zdaniem jest na dobrej drodze do sukcesu w byznesie, pisała niedawno:

… od jakiegoś czasu razem z mężem przestudiowaliśmy wszystkie poruszone na blogu tematy otwierajac jednocześnie oczy na świat! 3 lata temu zaraz po studiach wyjechaliśmy za granice naszego kraju liczac na większe możliwości zgromadzenia pieniędzy w szybkim czasie,i przyznam szczerze że nam sie udało! Bardzo ciężką pracą zarobiliśmy pewna kwotę którą chcielibyśmy zainwestować w Polsce gdyż za niewielki czas mamy zamiar zjechać już na stałe. Dlatego postanowiłam do Pana napisać zadając jednocześnie pytanie odnośnie moich przyszłych posunięć, może to wygląda trochę dziecinnie że tak właśnie piszę ale nie proszę o dosłowny biznesplan. Proszę tylko o szczerą opinię na ten temat. Kwota którą chciałabym zainwestowac to 350 tys zł. Podkreślam że są to nasze jedyne pieniądze! Rozważyliśmy z mężem następujące opcje:

  • otworzenie sklepu na zasadzie franchisingu który jest już dość rozpowszechniony w Polsce
  • zainwestowanie w akcje, lokaty, złoto itp.
  • wybudowanie lub kupienie nieruchomości z myślą o wynajęciu

Jakie jest Pana zdanie na ten temat ,ktora z tych opcji będzie dla nas najbardziej bezpieczna? Za wszelkie sugestie bardzo dziekuje i zycze milego dnia!”

A oto sugestie DwuGroszy, z pewnymi skrótami, w których staramy zaakcentować świetną pozycję startową przedsiębiorczej pary i właśnie walory “inwestowania w siebie”, a niekoniecznie pasywnej lokaty kapitału i pozwolenie innym dyktowania swojego życia w tradycyjnym systemie pracowdawca-pracownik.

“Po pierwsze, gratulacje! Kupiłbym od razu szampana i wzniósł toast za odniesiony sukces! Zrobiliście zaraz po studiach świetny ruch, a nic tak nie pomaga w planowaniu przyszłości jak świadomość odniesionego już sukcesu.

W waszym wieku (tj. w wieku męża bo damy o wiek się nie pyta) jesteście dwoma dynamami energii, plus wiedza, plus język (dobrze zgaduję?). Dodajmy do tego poważny kapitał startowy, którym prawdopodobnie niewielu w tej sytuacji dysponuje. Razem – doskonały punkt startowy do dużego, ważnego kroku. Z tym że słowem kluczowym jest tutaj moim zdaniem szansa (opportunity), a nie bezpieczeństwo, choć i to jest oczywiście ważne.

Teraz co z tym zrobić? Przede wszystkim przeanalizowałbym, co rozumię już zrobiliście ale dla porządku wspomnę, gdzie robić? Czy wracać do PL czy też nowy, ważny krok zrobić w inny miejscu na globie. Wiele z nich może być cieplejsze (=mniej energii w dobie PO), dużo tańsze, bardziej przyjacielskie byznesowi czy bardziej przyjazne dzieciom. Odrzuciłbym sentymenty patriotyczno- narodowe, ale uwzględnił to że perfekcyjna znajomość miejscowego języka, zwyczajów, rynku, ludzi, w kombinacji z zachodnią know-how, językiem obcym i kapitałem jest bardzo mocnym atutem i właśnie w PL dawać to może największe przebicie i szanse rozwoju. Tak przynajmniej być powinno. Wliczyłbym też wagę powiązań rodzinnych, które w wypadku startu zagranicą ulegną nieuchronnej erozji. Z kolei wiele też zależy od preferencji i profilu wykształcenia. Są sytuacje w których powrót z zawodowego punktu widzenia może nie mieć sensu, a przynajmniej nie teraz. To ważny punkt.

Dalej, skoro wybór padł już na PL i powrót, jeszcze raz rozważyłbym kwestię priorytetów zawodowych i tego co naprawdę chcecie robić po powrocie, w odróżnieniu od “móc” czy “musieć”. Różni ludzie mają różne preferencje, smykałki, pragnienia, wymagania, plany. W waszym kontekście określa to decydująco jak najlepiej wykorzystać zgromadzony kapitał, IMO. Chodzi głównie o wybór czy kapitał a) ma wspomóc założenie własnego byznesu, czyli być inwestycją „w siebie”, czy też być b) długoterminową inwestycją kapitałową podczas gdy bieżący dochód pochodzi z innej działalności zawodowej. Dodajmy do tego jeszcze wariant c) – kombinację a) i b) w formie związanej z nieruchomościami.

a) Dla dynamicznych młodych ludzi wariantem o największym potencjale jest własny byznes, IMO. Ale nie każdy ma w tym kierunku predyspozycje, odwagę i kapitał. Tym niemniej myślę że z 10 ludzi którzy osiągneli własnymi siłami pewien sukces materialny prawdopodobnie z 5-6 to inicjatorzy jakiegoś byznesu (entrepreneurs), a nie „gracze” na giełdzie czy pasywni inwestorzy. (pomijam tu pewną grupę uczestników programów powszechnej prywatyzacji, zwanych potocznie złodziejami ;-)).

Sama recepta na sukces jako entrepreneur, wszędzie ta sama, jest prosta jak drut – zidentyfikuj produkt lub usługę którą ludzie chcą kupić i zacznij ją oferować lepiej niż inni! Dużo trudniejsze jest jej wykonanie. Know-how i przewaga wiedzy/ umiejętności na krytycznym odcinku, jak podkreślamy zawsze w DwuGroszach, jest niezbędna; entuzjazm nie wystarczy. Ryzyko owszem, jest. W dodatku PL nie jest krajem sprzyjającym zakładaniu nowych byznesów a społeczeństwo zupełnie nie docenia kluczowej roli tego procesu. Ale myślę że to się powoli zmieni. Za to ewentualny sukces nie ma granic i idzie w parze ze swobodą umysłu, która generuje dalszy sukces.

Konkretnie we franchising nie wchodzę bo zależy to oczywiście od szczegółów. Potrafię sobie jednak wyobrazić dziesiątki innych pomysłów byznesowych, jeden bardziej interesujący od drugiego, czekających na śmiałków. To w warunkach dużego i chłonnego rynku coraz bardziej asertywnych i coraz bardziej majętnych konsumentów. Kapitał startowy jest konieczny ale nie musi być znaczny. Tytułem kontroli ryzyka rozważyłbym apriori przeznaczenie na to jedynie pewnej, nieprzekraczalnej części zgromadzonego kapitału własnego, przynajmniej do czasu gdy młoda kompania nabierze stabilnej zdolności do generowania zysku.

Klejnoty Pojezierza DrawskiegoMrówka rudnica autor: Waldemar Wiśniewski, www.fotogalerie.pl

b) Druga możliwość – pasywna inwestycja – również jest konsekwencją indywidualnych wyborów i uwarunkowań. Powracający młody człowiek, z odpowiednim dyplomem, ze stażem zagranicą i być może z dodatkowymi kwalifikacjami tam zdobytymi, mówiący do tego swobodnie po angielsku, może otrzymać ofertę tzw. nie do odrzucenia w kraju. W takim przypadku magia mieszkania, natychmiastowej stabilizacji, służbowego samochodu czy poważnie brzmiącej wizytówki może przeważyć nad mentalnymi niedogodnościami udziału w wyścigu szczurów. Zależnie więc co kto lubi.
W sytuacji na jaką wskazywałby Pani punkt drugi mamy tu doczynienia właśnie z klasycznym inwestowaniem w „innych”, a nie w siebie. Obowiązują tu te same reguły zdrowego rozsądku które staramy się akcentować w DwuGroszach.

W chwili obecnej [01.2008] na przykład pewne inwestycje, głównie w commodities, a w tym pewna pozycja w złocie, wydają się mieć sens i na tym się skupiamy. Ale nic nie jest odlane w spiżu i sytuacja zawsze się zmienia. Za jakiś czas sens będzie miała inna inwestycja, inny sektor czy inny inwestycyjny mix. Wszystko to wymaga nieco czasu do studiowania i okazyjnego monitoringu, nawet gdy chodzi o inwestycję sektorową poprzez rozmaite fundusze czy ETFy. W sumie jednak czas poświęcony temu będzie niewielki, w porównaniu z obciążeniem czasowym przy startowaniu własnej kompanii.

W waszej sytuacji w punkcie b) nie przesadzałbym z elementem „bezpieczeństwa”. Z dochodem bieżącym z innych źródeł pozwolić sobie można na pewne ryzyko inwestycyjne, IMO. Byleby z sensem, głową i pod własną kontrolą. Bez ryzyka nie ma zwrotów, tak jak bez wrzucenia monety nie wyciągniemy krokieta z automatu. Nie jest to łatwe… czasem pomaga kupienie konia celem dotleniania się 😉

c) Trzecia możliwość to kombinacja działania na własny rachunek z wariantu a) oraz samodzielnego inwestowania z wariantu b), z tym że inwestowanie ograniczone jest do nieruchomości. Skąd ten wybór? Ponieważ jako inwestycje nieruchomości wszędzie mają specjalne charakterystyki sprzyjające na ogół długofalowemu budowaniu kapitału w warunkach względnie niskiego i stabilnego ryzyka. Zwykle też wiążą się z kupnem na kredyt, który umiejętnie wykorzystany w warunkach inflacji oferuje efekt lewarowania rozsądną sumą wartości znacznie większej. Z kredytem jednak jak z pistoletem – umiejętnie wykorzystany daje wystrzałowy efekt, ale może też być narzędziem samobójstwa. Wasza pozycja finansowa oferuje tu, IMO, komfortową swobodę w decydowaniu o mixie kredytu i środków własnych, co może okazać się kluczowe w kontekście długofalowym.

Myślę że o ile ze wspomnianych 10 ludzi z autentycznym sukcesem 5-6 to entrepreneurs, to przypuszczalnie dalszych 2-3 zawdzięcza swój sukces właśnie nieruchomościom w tej czy innej formie. Moim zdaniem łączy się to z ogólną zasadą propagowaną w DwuGroszach – inwestuj przede wszystkim w to co znasz, czy na czym się znasz. Niewielu zna gold juniors wiercące za złotem w Patagonii, ale każdy zna otoczenie w którym mieszka…

Inwestowanie w nieruchomości przyjmuje wszystkie możliwe kształty i formy, oferując moc okazji inwestycyjnych, niekoniecznie dobrze rozumianych przez masy. O rzeczach takich jak mieszkania w PL po ostatniej hossie prawdopodobnie na jakiś czas bym zapomniał, niewykluczone że fala bankructw czy eksmisji (?) za jakiś czas zaowocuje fantastycznymi okazjami. Ale nieruchomości to przede wszystkim sytuacje lokalne, IMO, każda inna, gdzie jest ciągle wiele niezłych okazji. Cytowana kiedyś na blogu symboliczna „łączka nad rzeczką” może być ciągle doskonałą inwestycją, w naszej optyce. Podobnie jak jakaś letniskowa chałupa na wsi, odpicowana własnym sumptem.

Co z inwestycją we własne lokum? Po powrocie do kraju musicie gdzieś mieszkać, tak? Gdzie? O ile z kupnem mieszkania po ostatniej hossie byłbym ostrożny, o tyle gdyby w rachubę wchodził dom to bym się prawdopodobnie przymierzył, polując jednak na super okazję w naszym DwuGroszowym stylu “wartości”. Czyli coś w rodzaju “silnie umotywowany sprzedający” plus najtańsza rudera do remontu ale za to w najdroższej dzielnicy, z potencjałem i położeniem. Specjalnie jeżeli wchodzi w rachubę wykonanie remontu lub nowej instalacji przynajmniej częściowo własnymi siłami, dla dodatkowej satysfakcji i dodatkowego lewarowania. Jeżeli cena okazałaby się mimo wszystko zaporą, prawdopodobnie szukałbym czegoś dalej od miasta ale w podobnym stylu i ciągle w zasięgu komunikacji zbiorowej (z uwagi na PO), jak również z lokalnymi instytucjami (szkoła).

A jeżeli w grę wchodzi przypadkowo wolny zawód i swoboda, na przykład via internet, to znalazłbym piękną okazję gdzieś na wsi , nad jeziorem, może z hektarem gruntu czy sadem, ptakami i spokojem, i rozbudował ją krok po kroku w super-rezydencję. Dobra fucha dla urban misfits z pewnym kapitałem. Okazje takie, przynajmniej w naszym rejonie, można znaleźć za część wspomnianej sumy. Stan początkowy rudery nie gra roli, liczy się tylko grunt, lokacja i stała aprecjacja cenowa która w dobrych miejscach wydaje się pewna. Za parę lat, na przykład, znikną wszelkie ograniczenia w nabywaniu ziemi przez obcokrajowców. Niezależnie od tego zbliżający się Peak Oil będzie czynnikiem popychającym w górę ceny produktów rolnych. Efekty obu tych trendów na cenę ziemi, u nas wciąż umiarkowaną, można sobie wydedukować. Rzucę jeszcze inną sugestię łączącą rural living z dochodem – bed-and-breakfast. Niezbyt znane w PL, warte upowszechnienia, doskonałe otwarcie dla przedsiębiorczej pary z kapitałem.

Renowacja pięknie położonej rudery jest prawdopodobnie dużo lepszym byznesem niż rozważanie budowy nowego domu, ale rzecz zależy od preferencji, nie zawsze mających wymiar byznesowy. Z wynajmem w PL bym się wstrzymał; brak praktycznej możliwości eksmisji ogranicza IMO atrakcyjność wynajmu dla prywatnego inwestora, a liczby, jak ostatnio sprawdzałem, specjalnie zachęcająco nie wyglądają. To nie stan Nevada gdzie po dwu tygodniach przychodzi szeryf z pomocnikiem i wykurza niepłacącego lokatora. A budowanie na wynajem, na pierwszy rzut oka, wygląda mi na instynkty samobójcze. Choć być może jest jakaś metoda, której nie znamy, aby to miało sens.”

Korespondencja pochodzi ze stycznia 2008.

©2008cynik9

5 thoughts on “Inwestowanie w siebie (2)

  1. „…pomijam tu pewną grupę uczestników programów powszechnej prywatyzacji, zwanych potocznie złodziejami.”

    W pewnych sferach proceder ten zwany jest „akumulacją pierwotną”. 😉

    Dobry żart (srebrnego)tynfa wart.

    Geneza powstania tynfa

    G.F.

    P.S. To było wyborne.

  2. @:artykuł

    Autor tego artykułu nie bardzo łapie o co chodzi, IMO, i niepotrzebnie podgrzewa atmosferę.

    Dwa punkty które mi wpadły w oko:

    1. chociaż bank centralny uspokaja

    Trudno żeby robił co innego. Jak wiadomo panikować nie należy… chyba że bank centralny stwierdzi że „wszystko jest pod kontrolą”, ha, ha, ha

    2. na przykładzie węgierskich dukatów czy południowoafrykańskich krugerrandów widać, że są warte tylko tyle, ile złoto zużyte na ich wykonanie

    I o to właśnie chodzi, króliczku, i o to chodzi. Spekulowanie wartością dodaną w złocie lepiej zostawić numizmatykom, jubilerom i innym specjalistom, z pewnością nie jest to zajęcie dla mas.

    A swoją drogą czy nie jest to paradoksem: niektórzy panikują bo IMF zamierza sprzedać złoto, a tu ludzie panikują bo złota nie starcza… Oj, dziwny jest ten świat… idę się przejechać…

  3. ubawił mnie dzisiaj strasznie artykuł w gazeta.pl gdzie napisano: „(…)Mennica prowadzi sprzedaż sztabek na bieżąco, jednak jeśli chcielibyśmy kupić największą – 250-gramową – musimy czekać ok. 2 tygodni i wnieść 20 proc. zadatek. Cena? Ok. 70 tys. zł.(…)”. Wszedłem na stronę banku Raffeisen gdzie podają codziennie ceny sprzedaży sztabek i monet i tam za niecałe 70K można kupić sztabę kilogramową. Ciekawe jak „interpretować” takie rozbieżności w cenach 😉 Jakby ktoś chciał poczytać artykuł to: https://tinyurl.com/4ewqf5

Comments are closed.