czyli ucieczka przed ebolą
W Suzie, na dworze, król Dariusz ucztuje;
Sto cudnych dziewic jemu usługuje,
Sto niewolników na klęczkach się wije […]
Na myśl przychodzi ten fragment Maratonu Kornela Ujejskiego gdy widzimy pospolite ruszenie maklerskie wzbierające w Polsce… ;-)
Na dworze GPW ucztuje król Czerwony Krawat którego niepokoić musi stan królestwa. GPW, jak wiele innych rynków EM (emerging markets), stoi w ostatnich latach zasadniczo w miejscu. Królowi w tej sytuacji coraz ciężej kasować prowizje na słabnącym handlu. Wprawdzie kasuje je w obie strony ale woli entuzjazm i wzrastające wolumeny hossy niż stagnację graniczącą z bessą. Bessy na giełdach bywają. Zeszłoroczny wynik GPW w pobliżu zera był na tle innych EM nawet nie najgorszy. Chodzi jednak o sens i ryzyko samego siedzenia na peryferyjnej giełdzie kraju EM z którego kapitał inwestycyjny odpływa. I – sorry – odpływać będzie jeszcze jakiś czas.
Jest to zjawisko globalne i znane, nie ograniczone bynajmniej do Polski. Kiedy nisko wiszący owoc łatwych zysków w DM (developed markets – rynki rozwinięte) zostaje zerwany kapitał globalny, niczym prąd oceaniczny, zaczyna płynąć do krajów EM. Szuka tam lepszych perspektyw wzrostu i je tam znajduje. Kraje EM kuszą wówczas taniością i większym potencjałem wzrostowym, co zaczyna przeważać nad wyższym ryzykiem.
Potem, starą rzeczy koleją, sytuacja się odwraca. Nastają czasy gorszej koniunktury w których ten sam wirus który na DM powodować może najwyżej katar na EM spowoduje ebolę. Ebolą jest tym razem $7 bilionów świeżego długu dolarowego nabranego przez kraje EM w dobrych czasach taniego USD. Teraz przychodzi dług ten spłacać w dolarze dużo droższym. Na dodatek dzieje się to jeszcze przed spodziewaną podwyżką stóp przez FED, co dolara dalej powinno umocnić a obsługę długu bardziej skomplikować. Zwiastuje to problemy dla krajów EM które, w odróżnieniu od Ameryki, dolara dodrukować sobie nie mogą.
Uciekając przed ebolą w EM kapitał ponownie płynie w bezpieczeństwo rynków DM. Zwroty są tam niższe ale za to bezpieczeństwo większe. Nawet jeśli giełdy DM w globalnej korekcie spadną o 15%, co wykluczone nie jest, to EM mogą stracić połowę. O potencjale spadkowym rynków EM przekonali się w zeszłym roku inwestorzy w Rosji tracąc 70%.
A co się dzieje gdy nawet na rynkach DM zaczyna być niepewnie, a wzrost zaczyna zanikać? W tej fazie właśnie jesteśmy. Wtedy kapitał ma tylko jedną drogę którą jest droga w bezpieczeństwo dolara amerykańskiego. Owszem, w dłuższej perspektywie łączenie „bezpieczeństwa” z „dolarem” może nie być najszczęśliwszą kombinacją. W krótszej jednak rzeczy mają się inaczej. W niepewnym świecie masowego rozcieńczania walut i padającego euro dolar i instrumenty dolarowe są po prostu jedyną grą w mieście. Jest to jedyna dostatecznie pojemna przystań dla dużego kapitału. Z tych też powodów myślący kapitał płynął w 2014 głównie do USD i USA. Na samej różnicy kursowej, bez innego ryzyka poza walutowym, inwestor polski siedzący w USD zarobić mógł 20%. Mógł to łatwo podwoić pasywnie siedząc w szerokim indeksie akcji S&P500.
Nie ma powodu aby w tym roku było materialnie inaczej, przynajmniej w jego pierwszej połowie.
Rynki USA są już drogie a niebezpieczeństwo korekty rośnie. Wraz z USD pozostaną jednak przez pewien czas jedyną grą w mieście, tym bardziej że dzięki QE w Europie euro praktycznie wypadło z zawodów. A skoro cała gra jest zupełnie gdzie indziej to siedzenie w rynkach EM, w szczególności na GPW, wiele sensu raczej nie ma.
W tej sytuacji król Czerwony Krawat ogłaszający super konkurs inwestycyjny „future masters” (HT – fajnkm) wygląda nam na wartościowy wskaźnik kontrarny. Czego to się nie robi aby zwabić niepodejrzewające niczego masy do niebezpiecznych zabaw we futures. Stu ekspertów jemu usługuje, wijąc się na klęczkach i dając swoje bezcenne wskazówki młodym kandydatom do masowego skubania. Sto cudnych dziewic blogosfery traci właśnie dziewictwo „niezależności” aktywnie reklamując to pospolite ruszenie na kruchy lód kontraktów terminowych.
Z czarnymi łabędziami krążącymi już w powietrzu zwiastować się to zdaje koniec podobny do innego pospolitego ruszenia – Niemców z Prus Wschodnich przez zamarznięty Zalew Wiślany w styczniu 1945, równo 70 lat temu. Nieliczni dotrą do celu odbierając parę nagród, w tym dyplom w ramce starszego inwestora pierwszej klasy, kosztem reszty która anonimowo utonie bez wieści w lodowatej wodzie. Zadowolony będzie tylko król Krawat któremu pozostaną do skubania masy świeżo założonych rachunków terminowych. W bessie dobra psu i mucha.
Nie wiemy czy utonięcie w lodowatej wodzie jest lepsze czy gorsze od eboli. Możliwe że większej różnicy to nie robi. Tym natomiast co może zrobić różnicę dla inwestora w 2015 jest naszym zdaniem:
- sterowanie możliwie z daleka od EM, w szczególności GPW, z możliwym wyjątkiem Chin
- siedzenie w USD, z daleka od PLN
- dla amatorów akcji: siedzenie w solidnej kompanii zarabiającej w rosnącym USD a liczącej swoje koszty w słabnącym EUR.
- dla amatorów złota fizycznego: powstrzymanie się od zwiększania pozycji do czasu gdy jego niezależni promotorzy, dealerzy i traderzy nie zaczną reklamować czegoś innego. Jak półtusz wieprzowych, soku pomarańczowego czy innej spekuły w kontraktach terminowych na przykład… Wtedy koniec bessy w złocie może być już blisko… ;-)
Owszem, sugerujemy przeciętnemu inwestorowi trzymanie się z daleka od kontraktów terminowych, zwłaszcza przy zmienności rynków przewidywanej w tym roku. I ty w ten sposób prawdopodobnie nie zostaniesz „future master”. Masterem pozostanie król Czerwony Krawat, strzyżący przytłaczającą większość „current fools”, którzy skąpią się w lodowatej wodzie jak frankowicze po zniesieniu pegu. Więcej dla tych ostatnich w najnowszym numerze TwoNuggets Newsletter.
A tutaj okazuje się, że dolar nie jest jedyną grą w mieście…
https://mkaczmarczyk.blox.pl/2015/02/Zloty-lepszy-od-zlota-To-bezpieczna-waluta.html
Wniosek z tego jest taki, że kłamstwo powtarzane 100 razy staje się prawdą. W tym kraju, to chyba wystarczy 10 razy.