Bezrobocie w Davos

Wielcy tego świata z troską pochylali się w zeszłym tygodniu w szwajcarskim Davos nad problemem bezrobocia. Czy coś udało się im osiągnąć? W stosunkowo ograniczonej skali niewątpliwie tak. W samym Davos na przykład bezrobocie spadło w dobrym przybliżeniu do zera. O ile w ogóle nie do wartości mocno ujemnych, podobnie jak temperatura. Organizacja imprezy typu 42 World Economic Forum (WEF) wysysa przecież z całej Szwajcarii kucharzy, fryzjerów, agentów ochrony, siły policyjne i porządkowe, tłumaczy i inne przydatne dla jej obsługi zawody.

Ożywione dyskusje o bezrobociu w Davos (źródło:www.skigebiete-test.de)

Gorzej zatroskanym ekspertom wypada zwalczanie bezrobocia gdzie indziej. Najbardziej zatroskany o losy bezrobotnych był w Davos szef Citigroup Inc. Vikram Pandit. Leaderzy biznesu powinni podjąć intensywną akcję dla stymulacji rozwoju i zatrudnienia, szczególnie wśród młodych – czytamy w deklaracji końcowej 42 WEF, którego Pandit jest współprzewodniczącym. Wcześniej na sesji poświęconej głównym problemom w 2012 deklarował: zatrudnienie powinno być naszym priorytetem numer jeden.

Felix Salmon w Reutersie celnie zauważa że priorytety Pandita na rok 2011 musiały być całkiem inne skoro jeszcze w grudniu 2011, na miesiąc przez Davos, ogłosił on w swojej organizacji wielkie cięcie 4500 etatów które paść mają „w najbliższych kwartałach” na skutek niekorzystnych warunków rynkowych i stagnujących się zysków.

Coś się nam widzi że sam zatrudniony za prawie $2 miliony rocznie Pandit musiał doznać jakiegoś rozdwojenia jaźni w tym Davos. Wybrał się na narty z zamiarem trucia ogólnorozwojowych komunałków w przerwach pomiędzy drinkami podczas gdy w rzeczywistości w domu robi coś dokładnie odwrotnego do swoich własnych nauk.

Nie mamy oczywiście nic przeciwko cięciu niepotrzebnych etatów przez prywatne firmy. To ich prawo i obowiązek wobec akcjonariuszy. Mamy natomiast wiele przeciwko opowiadaniu dub smalonych przez kapitanów biznesu których wypowiedzi są układem odniesienia dla mas słusznie odnajdujących w wypowiedzi Pandita skrajną hipokryzję. Czym innym jest zwolnić tysiące ludzi, a czym innym jest ich zwalniać i jednocześnie nawijać o zaletach zwiększania zatrudnienia.

To dotyka innego punktu hipokryzji Pandita – samej deklaracji jakoby zwiększanie zatrudnienia było priorytetem numer jeden przedsiębiorstwa. Pandit wypowiada ten nonsens bo chętnie usłyszeć to chce rząd. A od rządu jest on zależny. W zasadzie gdyby nie federalny bailout jakiś czas temu to nie byłoby ani zbankrutowanej grupy Citi ani Pandita na jej czele.

Ale czy rzeczywiście priorytetem prywatnej kompanii powinna być troska o zwiększanie zatrudnienia? Absolutnie nie! Celem prywatnej kompanii w wolnym rynku było zawsze, jest i powinno być zwiększanie zysków dla swoich akcjonariuszy. Nikt niczego lepszego jeszcze nie wymyślił. To zwiększanie zysku, a nie zatrudnienia, jest motorem postępu. Drogą zwiększania zysków jest minimalizacja kosztów, a zatem tam gdzie można zatrudnienie zmniejszyć powinno być ono zmniejszane, a nie zwiększane.

Miejsca pracy powstają automatycznie w zdrowej, szybko rosnącej gospodarce, z minimalną ilością państwowego balastu. Troszczą się o to w głównej mierze nie mastodonty w rodzaju Citygroup ale przede wszystkim wielka liczba małych i średnich kompanii powstających w sprzyjających warunkach jak grzyby po deszczu i wchodzących na rynek z nowymi produktami czy usługami. Aby do tego jednak doprowadzić wszechobecne w socjalu państwo musi zostać przystrzyżone do właściwego rozmiaru. Najlepiej w tym celu wziąć przykład z Pandita – poprzeć retorykę „walki z bezrobociem” czynem i robić to co on robi w swoim drugim wcieleniu – ciąć przerośnięty do granic możliwości socjał i zatrudnienie w sektorze publicznym.

31 thoughts on “Bezrobocie w Davos

  1. Był Konrad Wallendrod. Potem byli komuniści, którzy teraz twierdzą, że oni się poświęcili dla Polski, bo ktoś musiał rządzić a oni zrobili to dobrze, w Polsce było lepiej niż w Rumunii i to oni nie dali Sowietom zniszczyć narodu. Za kilkadziesiąt lat, pozostali przy życiu członkowie PO, PIS, SLD, PSL, UW będą mówić, myśmy wszystko robili dla Polski, wprowadzaliśmy socjalizm, zadłużaliśmy kraj, bo tak było trzeba ale zrobiliśmy to w mniejszym stopniu niż inni. Rządziły banki, USA, Niemcy, Rosja a my stojąc u władzy, ratowaliśmy naród jak tylko się dało. To była ciężka rola ale ją udźwignęliśmy.

  2. Wczoraj członek zarządu PZU zapowiedział zmniejszenie zaangażowania w polskie obligacje w ciągu 2 lat o co najmniej 30% (lub 50, nie pamiętam). Zakładając, że mogą w grę wchodzić aktywa o wartości 3-8 mld złotych czy może mieć to istotny wpływ na sytuację na polskim rynku długu?

    1. Wydaje się że nie po to państwo zastawiało się aby tylko wykupić PZU z rąk wrażych spekulantów z Eureko żeby potem jakiś członek podważał tego sens buntując zarząd przeciwko defacto finansowaniu państwa w ten sposób…

  3. Cyniku – blasphemy to po polsku „bluznierstwo” 🙂

    I zgadzam sie, politykow takich jak Maggie juz nie ma…

  4. OT: a tymczasem w stajni Augiasza…

    „Grecja jest nawet w trudniejszej sytuacji niż kraje dawnego bloku wschodniego na początku lat 90., bo prawie wcale nie ma przemysłu”grzmią eksperci berlińskiego intytutu„[Grecja] pilnie potrzebuje pomocy w rodzaju planu Marshalla, polegającego na inwestycjach w nowoczesną infrastrukturę i przemysł. „

    wow! po 10-ciu latach „europejskiego planu Marshalla” Grecja nie ma przemysłu! nie zgadniecie, moi mili, jakie jest na to rozwiązanie! otóż:

    „Ich zdaniem UE będzie musiała przeznaczyć środki na inwestycje w budowę innowacyjnego przemysłu w Grecji, np. w dziedzinie energii i ochrony zdrowia. Potrzebna byłaby również kontrola nad wydatkowaniem tych środków, aby nie przeznaczono ich na prywatną konsumpcję i politykę socjalną.

    czyli więcej tego samego! z tym że do tej pory kontrola nad wydatkowaniem środków była niepotrzebna. ale tym razem będzie inaczej 😀

    1. Jeśli mam być szczery to nie bardzo widzę tu jakąś polemikę. Rostowski, zdaje się że w nazwiązaniu do jakiegoś wcześniejszego listu czy coś, sprytnie przejechał się po kąsających go po łydkach ekonomistach którzy języka w gębie zapomnieli pozwalając mu nawet na bezkarne, i samo w sobie śmieszne porównywanie Tuska z panią Margaret Thatcher. Niech porówna choćby co zrobiła MT z górnikami a co zrobił Tusk… Niech porówna obronę interesów narodowych na Falklandach i w Smoleńsku… Margaret Thatcher była leaderem wielkiej klasy a porówywanie do niej Tuska i jego „rekordu” jest niesmaczną blasfemią, czy jak to po polsku… 😉

      1. Bluznierstwem 😉 Slodkie zlosliwosci Rybinskiego sa i tak o niebo bardziej polemiczne niz odpowiedz Petru, tez zamieszczona w Rzepie. Zreszta jak inaczej polemizowac z gosciem, ktory na czarne mowi biale, kleske nazywa sukcesem i na dodatek idzie w zaparte? Jesli slowa stracily sens, to nic tylko czekac na „wielki ekscytujacy final”. Ta wymiana zdan to – tu ma Pan racje – dowod na to, ze nasza ekonomiczna elita zabrnela w slepa uliczke i nie bardzo w tej chwili wiedza co powiedziec. Bo ze strony Rybinskiego nie slyszalem dotad (wbrew stwarzanym przez niego pozorom) zadnych koncepcji daleko idacych reform, wykraczajacych poza kosmetyczne. Moze z wyjatkiem ciec w etatach urzedniczych. W czasie kampanii wyborczej wspominal wprawdzie o Hayeku, ale potem mu szybko przeszlo.

        1. jak inaczej polemizowac z gosciem, ktory na czarne mowi biale

          Myślę że jest dużym błędem i wodą na młyn min.Rostowskiego wychodzić z nadmiernie apokaliptyczną oceną sytuacji ekonomicznej w Polsce. Są niepokojące trendy, to owszem ale fair-is-fair – końca świata nie ma i min.Rostowski sprytnie to wskazuje. Dużo lepszą taktyką, moim zdaniem, byłoby zakwestionowanie czy to co jest jest w jakimkolwiek stopniu zasługą rządu, w szczególności obłędnym wpychaniem kraju do euro przez obu panów, a nie czasem akurat zasługą tego że do realizacji tych planów rządowych na szczęście nie doszło. Szkoda że prof.Rybinski nie wykorzystał okazji do małego skontrowania odsłaniającego lekkomyślnie flankę min.Rostowskiego z tym idiotycznym porównaniem Anglii Thatcher do Polski Tuska. Pociągnąć ten wątek dalej i funt kłaków by z tego nie został!…;-)

          1. Pociągnąć ten wątek dalej i funt kłaków by z tego nie został!…;-)

            Tylko kogo to obchodzi? Tego typu dyskusja bylaby czysto „akademicka” – niezrozumiala dla publiki. Jesli sytuacja polskiej gospodarki nie jest zla, i przeklada sie to na moj dobrobyt to znaczy, ze rzad dziala dobrze. Tak mniej wiecej bedzie wygladal tok rozumowania wyborcow. Czy jednak Rostowski napisal prawde i ta sytuacja jest rzeczywiscie nienajgorsza? Wedlug mnie nie i Rybinski dosc trafnie to wypunktowal.

  5. @cynik9

    stricte masz racje odnośnie celów korporacji, ale pozostaje pytanie czy aby napewno jest to dobre? poki co kapitalizm bynajmniej w Polsce pokazuje swoje najciemniejsze strony a tych dobrych jest jak na lekarstwo.

    Nie uważam aby działenia zarówno korporacji i rzadu było jedynie dziełem przypadku. Ktos ostatnio namawiał ze powinnismy się wziąść za własną inictjatywę , ale jak? nawet ptak jak chce po raz pierwszy rozwinąć skrzydła potrzebuje dobrego wyjścia z gniazda, lub dobrego rozbiegu, ani z płaskiego skokiem nie poleci , ani bez rozbiegu.
    Mam również okazję obserwować życie z tej perspektywy co Ty, też wybrłem pływanie w wodzie zamiast w polskim Kisielu, nie wolałbyś mieć możliwości swobodnego pływania w wodzie w Polsce?

    1. nawet ptak jak chce po raz pierwszy rozwinąć skrzydła potrzebuje dobrego wyjścia z gniazda, lub dobrego rozbiegu,
      Aktualnie porównanie nietrafione. Wielokrotnie miałem okazję obserwować jak pisklęta sikory opuszczają gniazdo – dokładnie tak jak Ci się nie wydaje – frrrr i już. 😉

      1. Aktualnie porównanie nietrafione.
        Actually, to powinieneś drogi Cyniku napisać „właściwie”.
        A dla kolegi johnympl za:
        Ktos ostatnio namawiał ze powinnismy się wziąść za własną inictjatywę
        link 😉

    2. „poki co kapitalizm bynajmniej w Polsce pokazuje swoje najciemniejsze strony”

      W Polsce nie ma kapitalizmu.

  6. > I dlatego przy mastodontach takich jak Citi, podobnie jak np. w dowolnym urzędzie gminy – wywalenie 1/4 załogi jest jak najbardziej korzystne nawet jak robione metodą rzutek do tarczy…

    A to chyba jeszcze coś innego. Sam nie lubię korporacji [z wzajemnością], ale przy okazji jakiegoś piwa z dawnymi znajomymi, obecnie vipami w korporacjach właśnie, usłyszałem marudzenie o rzucaniu ludźmi z miejsca na miejsce [np. koledze w ciągu 11 lat zmieniano stołek kierowniczy kilkanaście razy – na ogół horyzontalnie, nie wertykalnie]. Gdy spytałem: „No dobrze, ale o co chodzi?” [w znaczeniu: wszyscy narzekają na rotację etatów i przenoszenie ludzi z miejsca na miejsce, więc skoro to nieefektywne, to dlaczego sporo firm tak robi?”], usłyszałem: „W korpo co jakiś czas jest to po prostu potrzebne, bo ludzie po jakimś czasie przyrastają do stołków i robi się stagnacja”.

    Skoro więc firmom prawdopodobnie opłaca się przedkładanie w zasadzie bezproduktywnej rotacji nad niwelowanie skutków zasady Petera chociażby, to redukcja etatów metodą losową może nie jest przejawem korpotępoty, ale elementem szerszej strategii pn. „nie znacie dnia ani godziny” i tworzenia atmosfery permanetnego zagrożenia? Przydałby się tutaj głos jakiegoś specjalisty ode tzw. HRP 🙂

    1. A no właśnie… Ale nie każdy może zna życie kompanijne więc powracam do przykładu urzędniczego który każdy zna – praktycznie każdy urząd, od gminnego po ministerstwo. Nie potrafię sobie wyobrazić przypadku w którym jakkolwiek liczona produktywność czy „customer friendliness” NIE doznałaby skokowego wzrostu po losowym wyrzuceniu 1/4 na bruk. Sama możliwość znalezienia się na bruku wystarczy za „plan naprawczy”… 😉

  7. @cynik9
    Nikt (przytomny) nie twierdzi, że z zadekretowania jobs bierze się dochód, natomiast twierdzenie że bierze się z ich likwidowania albo z ograniczania kosztów pracy – jest co najmniej, przepraszam za wyrażenie, polskawe. Konkurować można jakością, wykonaniem, czasem dostawy, lokalizacją… wieloma czynnikami, w zależności od specyfiki danego business. Jest oczywiste że ze zbyt małej wydajności generują się straty; natomiast sama redukcja etatów w firmie czy obcięcie wynagrodzeń, nie jest nigdy lekarstwem i nie przynosi zysków, jeżeli nie jest częścią szerszego planu naprawczego – szczególnie że zwykle wtedy najszybciej i tak zabiorą się najbardziej produktywni, poszukiwani itp. wobec czego sytuacja firmy, a tym samym i pozostałych, ze złej stanie się jeszcze gorsza.
    Naczelnym zdaniem firmy jest przynoszenie dochódu przez rozwój. I ten rozwój zazwyczaj oznacza zwiększanie całkowitego zatrudnienia, ew. z drobnymi, czasowymi korektami w trendzie.

    1. sama redukcja etatów w firmie czy obcięcie wynagrodzeń, nie jest nigdy lekarstwem i nie przynosi zysków, jeżeli nie jest częścią szerszego planu naprawczego
      Muszę dopiero zobaczyć pierwszą firmę która wywalałaby etaty nie nazywając tego „planem naprawczym”, a przynajmniej „reorganizacją”… 😉

      Naczelnym zdaniem firmy jest przynoszenie dochódu przez rozwój.

      Naczelnym zdaniem firmy, przynajmniej w kapitalizmie, jest przynoszenie dochodu właścicielom, kropka. Rozwój jest pochodną ekspansji i istotnie do pewnego punktu rosnąca liczba „jobs” jest z nim skorelowana. Ale tylko do pewnego, potem nie ma już na ogół żadnej korelacji, jak w urzędzie państwowym. I dlatego przy mastodontach takich jak Citi, podobnie jak np. w dowolnym urzędzie gminy – wywalenie 1/4 załogi jest jak najbardziej korzystne nawet jak robione metodą rzutek do tarczy… 😉

      1. @cynik9
        Z jednej strony – to oczywiście prawda. Z drugiej strony oznacza to coś zupełnie innego: wiedząc kogo zwolnić, mogę – wycinając 1/4 składu osobowego firmy – mogę ją dosłownie zdekapitować, wepchnąć na równię pochyłą skąd nie ma powrotu.

    2. @Antey:”Naczelnym zdaniem firmy jest przynoszenie dochódu przez rozwój. I ten rozwój zazwyczaj oznacza zwiększanie całkowitego zatrudnienia, ew. z drobnymi, czasowymi korektami w trendzie.”

      To dyskusyjne twierdzenie. Firma może przynosić dochód bez rozwoju! Najczęściej tak jest w biznesach niszowych, w których na rozwój nie ma miejsca (rynek jest stały, i żadne zabiegi na małą skalę go nie zwiększą). Tak na marginesie zastanawiałem się jak to jest, że niektóre firmy mają pakiet zleceń od klientów na kilka lat naprzód, a nowe firmy w tej branży nie powstają. Brat pracuje w branży „metalowej” (fabryka). Potrzebowali jakiejś skomplikowanej obrabiarki. Mówił, że dobrze,że jest kryzys (2008), bo dostaną to urządzenie w ciągu 1/2 roku. Zwykle czeka się na takie urządzenia 2 lata. Jedyna firma w Polsce produkująca takie urządzenia jest obłożona zamówieniami (eksportuje na Zachód, do Japonii, USA). To jest przykład firmy niszowej gdzie nie ma sensu nastawiać się na produkcję masową, bo rynek jest niewielki.

      1. @HeS

        Dyskutować można ze wszystkim, byle z sensem 🙂 To w obecnej soc-ekonomii rozwój = zwiększenie wolumenu produkcji. W przykładzie który podałeś, można np. poszerzyć ofertę tych obrabiarek, zwiększyć ich możliwości przez częsciową modularyzację, kupić jeszcze bardzo niszową firmę produkującą np. narzędzia/końcówki skrawające, zapewnić np. stowarzyszoną usługę (niezależna np. analiza wytrzymałościowa projektowanego detalu)…. i takie akcje to również rozwój.

        Jedną z patologii obecnego systemu jest właśnie to, nie tylko pieniądze – ale i ich transfer w czasie – jest zbyt mocno oddalony od tego, co mają reprezentować. Historia linii lotniczej niemal zbankrutowanej przez błąd (?) w Google News jest świadkiem. I to, o czym piszesz, to normalna zdrowa gospodarka która jest w stanie dostarczyć skończoną ilość dóbr w skończonym, ale niezerowym czasie.

  8. Oj tam, hipokryzja… „Hipokryzja to hołd składany cnocie przez występek”.
    A co do celu przedsiębiorstw jakim jest wyłącznie maksymalizacja zysku, to choć i ja się w tym zgadzam to już ten noblista od Grameen Banku niekoniecznie i efekt uboczny dobrej działalności firm – poprawa bytu ludzi – stawia jak cel główny.

  9. Miejsca pracy powstają automatycznie w zdrowej, szybko rosnącej gospodarce, z minimalną ilością państwowego balastu.

    a jeszcze niedawno cynik9 pisał:
    Celem kapitalizmu i wolnego rynku jest mniej jobs, a nie więcej. Celem jest systematyczna destrukcja jobs, jedna po drugiej, seryjnie. Bezlitosna ich eksterminacja jako elementu kosztu którego wyeliminowanie prowadzi do większych zy$ków!

    no to jak to jest z tymi jobs i celem kapitalizmu? ]:D

    1. Nie ma w tym żadnej sprzeczności, może tylko nie najszczęśliwsze sformułowanie… Kapitalista dąży do maksymalizacji zysków. To często prowadzi do eliminacji części jobs tam gdzie roboty są wydajniejsze i bardziej efektywne cenowo. Ustala się pewna równowaga. Z drugiej strony młode wilki startujące nowe kompanie konkurują ze starym kapitalistą i rekrutują na potęgę nowych pracowników. Miejsca pracy w zdrowej gospodarce są jak pokrzywy za stodołą – zwalczysz z jednej strony, więcej urośnie z drugiej!

      1. blisko, ale to jeszcze nie to. nie wolałby cynik9 leżeć do góry brzuchem i nie potrzebować żadnej job? mieć wszystko pod ręką czego dusza zapragnie? job jest konsekwencją niedostatku, powstaje wtedy gdy w gospodarce pojawia się niedostosowanie i ktoś je musi usunąć. czyli gdy ktoś nie może mieć czegoś czego potrzebuje. czyż nie lepiej gdybyśmy wszyscy mieli wszystko czego potrzebujemy? albo chociaż żeby mieć jak najwięcej? czyli żeby było jak najmniej jobs bo wtedy można leżeć na plaży, zwiedzać góry, skakać ze spadochronu, szukać sygnałów pozaziemskiej cywilizacji, zderzać ze sobą bozony, albo robić chociaż to co robią urzędnicy i inni bezrobotni..

        przekleństwo naszych czasów polega na tym, że w którymś momencie człowiek uparł się że każda job musi mieć swoje formalne miejsce. i dlatego mówi się o miejscach pracy które pomylono z samą pracą. czy dookoła nie ma pracy? wszystko jest zrobione? naprawione, ukończone, zaprojektowane, wybudowane, pomalowane?

        ilość jobs jest nieskończona, ale że ludzkość ma sumarycznie ograniczoną effort capacity liczoną dajmy na to w osobolatach, w jednostce czasu można ukończyć tylko limitowaną ilość jobs. i wolny rynek po kolei z tego okna czasowego eliminuje jedną job za drugą aby do okna weszły kolejne i żeby było mniej niedostatku.

        no, chyba że mu nie wolno. albo gdy „ktoś” stara się aby nikt obcy nie zabrał mu premii za zarządzanie swoją działką jobs. albo gdy rząd bierze się za tworzenie jobs poprzez sztuczne generowanie niedostosowań w gospodarce, znane także jako produkcja robocia.

        drugie przekleństwo naszych czasów to pomylenie efektywności z byciem zajętym. ludzie wierzą że trzeba być ciągle zajętym aby od dotychczasowych właścicieli miejsc pracy (nie mylić z pracownikami!) którzy je rozdają dostać to czego sami nie są w stanie wytworzyć, jak np. prąd czy ropa. jedni zarządzający miejscami pracy zmuszają innych zarządzających aby oddawali pracownikom lwią część wypracowanej wartości i jednocześnie sami pilnują aby nie stali się oni zbyt wpływowi i nie zajęli ich miejsca. do tego właśnie służy inflacyjna gospodarka – żeby wszyscy byli tam gdzie są.

        jednak jobs w oknie się nieubłagalnie zmieniają, nawet jeśli markotnie, i kiedy jobs nie pasują już do ustalonych miejsc pracy pojawia się kryzys.

  10. gdyby nie było bailoutów to w miejsce CityGroup powstałyby dziesiątki, a może setki małych banków. ale to by znaczyło że Ci co obecnie tak skutecznie dyrektorują muszą się zamienić miejscami z tymi co smażą hamburgery. do czego następny prezydent nie może dopuścić, bo byłby to – jak określił Soros – upadek cywilizacji. cywilizacja długu nie może upaść. no bo jak zgonić tych wszystkich kucharzy, fryzjerów itd w jedno miejsce za nędzne grosze?

  11. Mam pytanko, kto robi ściepę na te pogaduchy w Davos ?
    Bo chyba nie ci co przyjeżdżają na pogadanki przy piwie.

Comments are closed.