Z komunikatów prasowych po ostatnim spotkaniu pani kanclerz Merkel z prezydentem Sarkozym wynika że zamiast niemieckiej klęski pod Stalingradem, vel Paryżem, uwieńczonej wprowadzeniem euroobligacji, mamy raczej francuskie Waterloo. I o to tylko nam chodziło w poprzednim wpisie – euroobligacji nie będzie. Danke. Merci.
Fragmenty relacji prasowych wskazują na klęskę Francji na całej linii i ciekawą metamorfozę jej prezydenta. Wyparty z miasta Sarkozy chwycił za flagę i ze śpiewem na ustach maszeruje teraz usiłując udawać paradę zwycięstwa. Najwyraźniej nie docenialiśmy siły ogniowej pani Merkel: Merkel i Sarkozy stanowczo odrzucili wprowadzenie euroobligacji, wspólnych dla całej strefy euro. Kanclerz Niemiec oświadczyła, że nie wierzy, by były one pomocne w rozwiązywaniu obecnego kryzysu zadłużenia. Mon Dieu, to po to miało być to rendez vous w Paryżu? Łatwiej sobie wyobrazić zastąpienie Marsylianki przez Deutschland, Deutschland über Alles niż Sarkozy’ego poddającego się ze swoim baby – euroobligacjami. A jednak. Może kiedyś w przyszłości, na końcu procesu integracji europejskiej można będzie sobie wyobrazić takie obligacje… Ale nie na początku – miał powiedzieć. Hmm, wprawdzie EU dużo bliżej do końca niż do początku ale niech będzie. Przyjmujemy to za dobrą monetę.
Jednak pani Merkel, której jak widać urlop doskonale zrobił, nie była w Paryżu w humorze do brania jeńców i nacierała dalej. Wielu nazywa euroobligacje ostatnim środkiem ratunku dla euro – grzmiała puszczając oko do Sarkozy’ego. Dodała jednak zaraz że nie wierzy aby Europa była zdana na ostatnie środki ratunku. Czyli przekładając to z języka dyplomacji: czort z eurobonds, nie po to mamy bunds i nie bez przyczyny spready na nich są takie jakie są. Pewnie że EU nie jest skazana na ostatnie środki ratunku! Z gośćmi takimi jak Sarkozy jest po prostu skazana, niezależnie od środków, ha, ha, ha! Ale dla rynków liczył się tylko efekt końcowy – eurobonds are dead.
Z tym ważnym punktem w tle reszta spotkania Merkel – Sarkozy była jedynie szumem dla publicznej konsumpcji. Nie pozbawionym, trzeba przyznać, elementów komicznych. Takich na przykład jak zapowiedziane utworzenie „faktycznego rządu gospodarczego” w strefie euro na czele którego miałby stanąć przewodniczący Rady Europejskiej Herman Van Rompuy. Cóż, Nigel Farage będzie miał kolejny swój dzień w euro parlamencie…
Nie zamierzamy się też śmiać z tego że celem tego „rządu gospodarczego” ma być „lepsza koordynacja zarządzania ekonomią krajów strefy euro”. Oczywiste jest przecież że lepsza koordynacja jest zawsze dużo lepsza niż gorsza. A najgorszy jest brak koordynacji. Stąd też dziwimy się, i to nie od dziś, że unia przetrwała tak długo. Teraz na szczęście jest szansa na poprawę bo będzie lepsza koordynacja. A to dzięki najmniej dwóm spotkaniom szefów rządów w ciągu roku. W sytuacji kryzysowej zjazdy mogły by być częstsze. Ponadto ma zostać utworzona 2,5 letnia prezydencja, która będzie służyła koordynacji i nadzorowi półrocznych zjazdów polityków. Aha.
Któż by się też ważył śmiać z tego iż prezydent Sarkozy chce aby wszystkie kraje strefy euro do lata przyszłego roku uchwaliły górną granicę zadłużenia, która będzie zapisana w ich konstytucjach. Co za świetny pomysł! Niektóre przodujące kraje mają to już nawet zapisane w konstytucjach, razem z bezpłatną służbą zdrowia i innymi goodies! Teraz tylko czekać jak Sarkozy na czele „rządu gospodarczego” nakaże wpisanie do wszystkich konstytucji prowincji kategorycznego zakazu bankrutowania. To jest to! W ten sposób prosty i definitywny kraje euro rozwiążą raz na zawsze trapiące je widmo kryzysu finansowego.
Niemiecki pragmatyzm w działaniu:
https://www.spiegel.de/politik/deutschland/0,1518,780816,00.html
zamiast wysyłać kosztujące 1 mld EUR i wypierające 7000 tyś. ton „fregaty” naprzeciwko dłubiankom, statki handlowe dostaną po prostu uzbrojoną ochronę na pokład.
Ciekawi mnie, kto by spłacił euroobligacje po rozpadzie unii?
To jest właśnie sedno rzeczy. Euroobligacje miałyby z tego powodu prawdopodobnie niższy rating niż bunds, a więc wyższe koszty pożyczania dla Niemiec.
Ja wiem kto 🙂
Unia europejska jako państwo to nie bo czegoś takiego nie ma
ale w ostateczności szłyszałem że są obywatele UE więc może na nim spocznie obowiązek.
Dokładnie, każdy złoży się po 10 groszy czy centów i spłacimy jak nasze długi z PRL. Człowiek pracy musi być dowartościowany,aby by nie było nudno.
10 centów??? Myślisz, że Unia ma biliard mieszkańców?
[ja!]
Póki co Angela Merkel postawiła na swoim. Problem w tym, że w Rzeszy coraz więcej polityków, ostatnio także z CDU, domaga się euroobligacji. Jak nie teraz to po wyborach zwolennicy strzału we własną stopę (SPD/Zieloni/PDS) zdobędą przewagę. Niestety.
Jak to niestety? na szczęście! Polska powinna się chyba cieszyć z osłabienia sąsiada, nieprawdaż?
Panie Cynik, Pan postanowiłeś wykończyć nas śmiechem?
Po ostatnim wpisie popłakałem się ze śmiechu, przy tym płakaliśmy już razem z żoną.
To są „prawdziwe kabarety”, to są „prawdziwe jaja”.