Projektor marki Łucz

Siedzimy tak sobie rozkręcając projektor filmowy marki Łucz2 na czynniki pierwsze…  I medytując przy okazji.  Jeśli drogi czytelnik nie wie co to jest projektor  filmowy to tłumaczyć nie zamierzamy; trzeba by zacząć od braci Lumiere.   Dość powiedzieć że w dobie terabajtów pamięci, laserów i krążków DVD projektor filmowy nie jest nawet zabytkiem.   Jest skamienieliną.

Nasza skamienielina powstała gdzieś w CCCP za  czasów wczesnego Breżniewa, zapewne jako produkcja uboczna w fabryce czołgów. W każdym razie wielu części  można by  śmiało używać  wymiennie.   Nie do rozróżnienia byłby  także odgłos pracy silnika od którego drżały szyby w oknach.  

Projektor filmowy jest obecnie rzeczą zupełnie, ale to całkowicie i totalnie bezużyteczną.   Gdyby nie obły kształt przeciwpancernego kadłuba  przypominający trochę zgniecionego pomidora ostatnią rolą projektora byłaby skrzynka do stawania przy wymianie żarówki.  W roli tej sprawdzają się nieźle pecety.  Ale projektor Łucz2 nie ma na to szansy z uwagi właśnie na swój aerodynamiczny kształt.   Sama konstrukcja  ciężar wytrzymałaby z powodzeniem.   Prawdopodobnie nawet lekka tankietka nie zrobiłaby jej krzywdy.

Konstrukcja aparatu dostarcza specyficznych  doznań natury, powiedzmy, estetycznej.  W środku nie ma ani krzty  tego co nazwalibyśmy dzisiaj integracją, modułem, scaleniem.  Nic klejonego,  zapacykowanego, oblanego żywicą,  zalanego na amen kitem.  Wszystko, toporne jak by nie było,  śrubka po śrubce, nakrętka po nakrętce,  daje się odjąć,  odkręcić i rozmontować.  W razie potrzeby  kolejność tę można łatwo odwrócić.  Czego jednak dla pewności czynić nie zamierzamy bo rzeczywiście mógłby z tego wyjść czołg…

Nie zmienia to jednak faktu że rzecz jest zasadniczo bezużyteczna.  Po kiego czorta więc poświęcać jej czas robiąc z jednej bryły  szmelcu parę mniejszych?  Hmm, dobre pytanie…  właśnie się nad tym sami zastanawiamy…

Jest w tym coś z „bo może się jeszcze przydać”.  Na powierzchni jest to oczywiście nonsens. Do czego komu przydać się może parę śrubek, kilka soczewek,  dwa czy trzy paski napędowe oraz przedpotopowa elektryka, bo o elektronice nie było wtedy mowy.  Do niczego. 

Ale dochodzi do tego pewien sentyment.   Bo projektor pochodzi z czasów radosnej twórczości socjalistycznej,  kiedy  wielu rzeczy autentycznie nie było.  Nie dlatego że nie dowieźli, dlatego że socjalizm tego nie planował.  Jak wiadomo, rzeczy w socjalizmie się nie kupowało,  na rzeczy się polowało. Na projektory także.  Nie mogło zresztą być inaczej skoro towaru do sklepu także spokojnie nie dowożono ale „rzucano”  go na rynek.  Wszystko było więc w takich warunkach podwójnie cenne.   Każda śrubka z Łucza, każda podkładka, każde kółko zębate  i każda blaszka,  każdy kawałek drutu, transformator,  obiektyw,   wszystko mogło się kiedyś przydać.   No bo co robić gdy na przykład „rzucą” tylko śrubki ale nie nakrętki?  Co gdy rzucą ocet a nam potrzeba akurat żarówki? Problem.

O ile więc rozkręcamy to wszystko to trochę też chyba z sentymentu dla młodego człowieka z liceum, dawno, dawno temu,  który pracowicie składał i w końcu kupił  swój wymarzony projektorek – traktorek.  Traktorek kosztował wówczas sporo i jaki by nie był – toporny, ciężki, głośny –  swój stempel na młodym człowieku zostawił.  Dlatego teraz wydaje się trochę nie fair  wziąć to wszystko i ciepnąć do śmieci raz a dobrze.   Byłoby to jak wyrzucanie cząstki siebie.  

Rozkręcenie tego na śrubki to co innego.  Będzie prościej wyrzucać je stopniowo, śrubka po śrubce.  A może, nóż widelec, coś się z tego jeszcze przyda?

©2010 dwagrosze.com

10 thoughts on “Projektor marki Łucz

  1. "Jak wiadomo, rzeczy w socjalizmie się nie kupowało, na rzeczy się polowało"

    a mówią, że to kapitalizm jest dziki 😉

    w pewnym sensie realny socjalizm nauczył ludzi oszczędzać, a późny kapitalizm uczy nas wyrzucać do kosza i kupować nowe. na kredyt.

  2. @Cynik9

    A to ci niespodzianka. Pan jest chyba nawet bardziej sentymentalny niż Łoś…

  3. Wydaje mi się, że toporny projektor marki Łucz to metafora do sprzedaży stoczni w Polsce. Rozczłonkować i sprzedawać powoli. Cynik9 tym razem nie jest antycyniczny, tylko cyniczny bardzo. Mam rację?

  4. Ale w ten sposób oddasz swój dawny skarb w dobre ręce, będziesz eko i w ogóle. Możesz uwzględnić realne koszty wysyłki albo zaproponować odbiór osobisty.

  5. @Magdalaena: może i lepiej… ale pewnie cena i tak nie pokryje kosztów fatygi… 😉

  6. Antycyniczne oblicze Cynika…a mnie zawsze interesowaly przypadki majatkow sprzedawanych na pniu. W takiej Ameryce na przyklad, przy okazji tzw Estate Sale czesto wszystko co zostalo po kims kto opuscil ten swiat jak leci idzie pod mlotek -lacznie z albumami rodzinnymi, ciekawymi w sumie scrapbookami z dalekich podrozy lub pamietnikami z mlodosci. Dzieje sie to na tyle czesto ze trudno uwierzyc w to ze za kazdym razem osoba po ktorej ten bagaz zycia zostaje odchodzi bezpotomnie. Ciekawie napisal niedawno JKM o tym zo rozni arystokrate od plebsu: "
    Arystokrację różni od plebsu to, że o swoich antenatach pamięta. Właśnie ta świadomość dodaje im siły, by opierać się dzisiejszym zgubnym modom i trendom: czują się potomkami Narodu i Rodu – i czują większą więź z Bolesławem Krzywoustym, niż z menelem spod budki z piwem – podczas gdy d***krata o swoich przodkach nie pamięta. On jest członkiem „społeczeństwa” – a nie „narodu”!!!" Jak wiec oddzielic ziarna od plew i czy podroze lekko, bez balastu zawsze dobrze soe koncza?

Comments are closed.