Kastrowanie wzrostu gospodarczego, i nie tylko

Rząd premiera Tuska raz po raz trafia na łamy światowej prasy. Jego biura PR muszą pracować w nadgodzinach. Ostatnio ujął się za aresztowanym w Szwajcarii na podstawie archaicznych amerykańskich zarzutów o seks z nieletnimi reżyserem R.Polańskim. Nie byłoby w tym nic godnego uwagi gdyby nie to że rząd jednocześnie przyklepał właśnie prawo przewidujące przymusową kastrację pedofili. Podejrzewamy więc że wielki reżyser który dla pewności Ameryki nie odwiedza już od lat do Polski też w tych okolicznościach prędko nie zawita.

Ale my dzisiaj nie o kastrowaniu pedofili ale raczej o kastrowaniu wzrostu gospodarczego. W dodatku nie obowiązkowym ale wręcz przeciwnie, całkowicie dobrowolnym. Są różne metody aby cel ten osiągnąć. Wszystkie bez wyjątku zostały intensywnie przetestowane z biegiem czasu przez socjalistów. Generalna recepta, zawsze działająca, jest prosta. Więcej socjału, więcej udziału państwa w gospodarce, więcej wydatków z państwowej kasy. Automatycznie odbiera to środki sektorowi prywatnemu, który jest właściwą lokomotywą wzrostu. W szczególności każdy złoty zabrany Kowalskiemu na ulicy w podatkach i wyrzucony następnie na jakiś rządowy potworek w rodzaju „walki z bezrobociem” jest pozbawianiem konkretnego człowieka szansy na własny wzrost i własny wkładu w rozwój kraju.

Inną metodą kastracji wzrostu gospodarczego jest wywodzący się również z socjalistycznej tradycji pomysł centralnych struktur próbujących ręcznego sterowania gospodarką podległych im organizmów na zasadzie „one size fits all”. Nie zawsze rzecz od razu musi polegać na wypełnianiu planów pięcioletnich wg wskazań biura politycznego. Czasem na początku mamy rzeczy logiczne i całkiem rozsądne, jak redukcje ceł i opłat, wzrost handlu, zacieśnianie wzajemnych powiązań kooperacyjnych, swobodny przepływ ludzi i kapitału. Z tych powodów Europejska Wspolnota Gospodarcza, zapoczątkowana w zasadzie jako projekt w połowie polityczny, odniosła znaczny sukces jako blok wolnego handlu.

Nie można jednak przekształcić tego organizmu w ponadnarodowe imperium pod mottem „głębszej intergracji”, co ma zostać ukoronowane europejską konstytucją, bez odejścia od leżącej u jego podstaw formuły sukcesu. Była nią wzbogacająca całość idea narodowej różnorodności i daleko posunięta autonomia poszczególnych krajów. Socjalistom w Brukseli marzy się jednak co innego – euro-imperium od Gibraltaru po Ural, z jednym pieniądzem, jednym prawem, jednym ponadnarodowym rządem i, najlepiej, z jednym führerem.

Jednym z kroków w tym kierunku była bezsensowna, naszym zdaniem, na wskroś politycznie motywowana idea wspólnego obszaru walutowego i wspólnej waluty euro. Pomińmy już że i przed euro dla tych którzy chcieli istniały możliwości rozliczania się w ecu – european currency unit. Pomińmy też nieistotny szum o mniejszych „kosztach transakcyjnych” wysuwany jako główny argument za czy też kłopoty z wymianą walut przy wyjazdach wakacyjnych. Reaktywowanie – równoległe do walut krajowych – na przykład złotego rzymskiego aureusa załatwiłoby ten ostatni problem w sposób wyjątkowo elegancki i nawiązujący do europejskiej tradycji.

Chodzi o to że wprowadzenie wspólnej papierowej waluty bez tego samego dla wszystkich systemu ekonomicznego, bez tego samego prawa, bez tych samych regulacji, tych samych podatków, tych samych obciążeń socjalnych, ma w sumie niewielki sens. Oznacza to natomiast odebranie indywidualnym krajom prawa do suwerennej polityki monetarnej, prowadzonej odtąd w skali makro we Frankfurcie. A co za tym idzie, ograniczenie ich swobody w polityce gospodarczej, siłą rzeczy lepiej pasującej do warunków lokalnych niż globalna recepta wypichcona w ECB.

Nie może zresztą być inaczej – każdy kraj może znaleźć się w innej fazie cyklu ekonomicznego, w specyficznych warunkach, z odmiennym zestawem problemów. Nie ma mowy aby jedna waluta, z jedną stopą procentową dla wszystkich, była optymalnym rozwiązaniem. Na przykład niskie stopy procentowe długo utrzymywane w strefie euro były być może odpowiednie dla ledwo rosnących Niemiec ale okazały się zabójcze dla przegrzanych gospodarek szybko rosnących krajów jak Hiszpania czy Irlandia. Wystarczy popatrzeć na te kraje obecnie aby dojrzeć skutki takiej przymusowej urawniłowki.

Wspólne euro jest więc co najwyżej najtańszym wspólnym mianownikiem, manipulowanym tak aby faworyzować te kraje które mają najwięcej do powiedzenia gospodarczo. Pomaga im to w utrzymaniu dominacji politycznej nad resztą, z pewną ukrytą agendą pod stołem. Powiedzmy otwarcie – wprowadzenie euro zaczyna nabierać sensu dopiero wtedy gdy widziane jest jako wprowadzony tylnimi drzwiami koń trojański, narzucający z czasem krajom które je przyjęły konieczność dalszej integracji na drodze ku euro-imperium. Dodajmy do tego że szanse na to aby ta euro-integracja dokonywała się drogą równania podatków w dół, redukowania obciążeń socjalnych i zmniejszania udziału państwa w gospodarce są bliskie zeru.

Takie myśli chodzą nam po głowie gdy rząd premiera Tuska, oprócz kastrowania pedofili, chwili się na cały świat że Polska jest jedynym krajem w Europie który zachowa pozytywny wzrost gospodarczy w 2009. Wprawdzie tylko 1%, ale w obliczu największego kryzysu finansowego świata od czasów Wielkiej Depresji jest to rzeczywiście uwagi godne osiągnięcie.

No dobrze, ale jakie są tego przyczyny? Między innymi to że w krytycznym okresie jesieni ub.roku polski złoty mocno spadł, przez co zachowana została konkurencyjność polskiego eksportu. Niezależnie od tego czy wynikło to z mądrości ministra Rostowskiego i prezesa Skrzypka, czy też wręcz odwrotnie, zasadniczym warunkiem tego była zachowana jeszcze suwerenność kraju w polityce monetarnej. Złoty spadł bo mógł. Waluta krajowa mogła zadziałać jako amortyzator zewnętrznych wstrząsów. Z euro ćwiczylibyśmy prawdopodobnie scenariusz hiszpański, z wyższym bezrobociem i z kurczącą się gospodarką, nie mając żadnej opcji.

Rząd premiera Tuska trąbi także na prawo i lewo o zdrowiu polskiego systemu bankowego. Istotnie, z nie takimi bankami zagranicą padającymi jak muchy i z rządami pompujących gigantyczne ilości pieniędzy podatników na ich ratowanie sektor bankowy w Polsce jawi się jako względnie zdrowy. Lecz znowu, niezależnie od tego czy wynikło to z mądrości podjętych decyzji czy też po prostu z tego że moda na subprime mortgages nie dotarła do nas na czas, rzecz sprowadza się do suwerenności podejmowanych decyzji. A przecież nie można wykluczyć sytuacji w której raz oddający swoją monetarną suwerenność biurokratom we Frankfurcie kraj przymusowo włączony zostaje, wbrew własnym interesom, w jakiś wariacki, ogólnoeuropejski plan ratowania zalewarowanych banków gdzie indziej. W rodzaju pan-europejskiego odpowiednika TARPu w USA, na przykład. Oczywiście wszystko to na koszt podatnika, i oczywiście wszystko pod mottem euro-solidarności. Kto wie zresztą czy się jeszcze taki plan nie wykluje, zważywszy że druga fala kryzysu nie musi być dla banków wcale bardziej łaskawa niż pierwsza a problemy dalekie są od rozwiązania.

©2009 TwoNuggets

18 thoughts on “Kastrowanie wzrostu gospodarczego, i nie tylko

  1. nagrania z interwencji podczas G20 wyglądaja jak wyjęte z gry komputerowej. Też macie takie skojarzenia?

    Chyba nie wiem o co chodzi. Pod koniec filmu gość ewidentnie fika do policjantów i zasłania się koleżanką (zresztą standardowa odwaga gości z dredami) żeby nie dostać pałą i bardzo sprytnie policjant omija koleżankę… i mam nadzieję, że usunął ten kołtun.

  2. tzn, że co? W październiku wszyscy zwolennicy teorii spiskowych przestaną pisać w internecie aby dowieść słuszności swoich proroctw? Czyli sam zostanę? 😉

  3. Cos ostatnio komentarze arcy pesymistyczne. A tak na 99% system monetarny na swieice sie nie zawali. Wiec nie straszcie ludzi;-)

  4. nagrania z interwencji podczas G20 wyglądaja jak wyjęte z gry komputerowej. Też macie takie skojarzenia?

  5. Powoływanie się na to że człowiek z pieniędzmi zainwestuje w swoim otoczeniu jest w dobie globalizacji naiwne. Rząd przynajmniej inwestuje zagarnięte obywatelom pieniądze w kraju…

  6. piekielnie dobry tekst 🙂

    smutne, że jest taki prawdziwy… faktycznie, na ostatnim szczycie G20 zdecydowano, że trzeba pomagać Ameryce i dodrukować pieniędzy w Europie…
    smutne jest to, że naród polski tak bardzo chce wpakować się w szambo, a później będzie tylko głośno narzekał…
    to jak zaraz po ostatnich wyborach prezydenckich… naród błaznów czy jak?

  7. off-topic
    "Rząd chce wprowadzić zakaz stosowania e-papierosów." ???
    https://tiny.pl/hqfv5

    czyli wazniesze zyski budzetu i koncernow tytoniowych niz zdrowie,zobaczymy jak z tego wybrna, bo coraz wiecej ludzi to stosuje. Czy wygra przymus palenia.UE jest tu niespojna, bo zakazuje palenia w m-cach publicznych, a e-papieros ja boli.

    ale jest tez pozytyw:
    https://tiny.pl/hqfvl
    :-0

  8. @cynik9
    Z euro ćwiczylibyśmy prawdopodobnie scenariusz hiszpański,

    Wiedząc, że w Hiszpanii:
    – gospodarka głównie opiera się o przemysł wakacyjno-turystyczny (który właśnie klapnał w dużym stopniu),
    – druga część gospodarki to przemysł budowania setek tysięcy kiepskich mieszkań w betonowych blokach nad brzegiem wszystkiego co ma w środku wodę z myslą o milionach "inwestorów" z DE i UK chcących posiadać kawałek swojego pod ciepłym słońcem…

    to raczej scenariusz Hiszpański nam nigdy nie groził i nadal nie grozi.

  9. odnosnie romana polanskiego:
    orwellowskie dwójmyślenie na naszych oczach stało się prawdą.

  10. @Rafał
    Wszystko to i tak nie zapobiegnie upadkowi systemu, bo król jest nagi. System pieniężny nie może być oparty na zaufaniu w środowisku oszustów i bangsterów. A zaufanie do złotego i działań NBP jest cienkie jak żyletka PolSilver;-) Teraz, kiedy złoty chwieje się i być może wkrótce się zwali, grzebiąc pod gruzami polokoktowców, tfu osoby skredytowane we frankach, to operacje repo, dyskonta, a nawet skupowanie obligacji banków g. da. Trzeba było latami ciułać franki w NBP lub przymusowo zamienić kredyty na złotowe. Jeszcze chwila i każda z tych opcji okaże się niedostepna.

  11. Polityka monetarna w PL rozluźnia się. Nowe pomysły NBP na ożywienie akcji kredytowej to:
    1. wydłużenie operacji repo z 6 do 12 miesięcy
    2. kredyt dyskontowy
    3. i budzące najwięcej kontrowersji kupowanie przez NBP obligacji banków komercyjnych. W praktyce oznacza to, że źródłem finansowania inwestycji będzie kreacja pieniądza a nie oszczędności.

    Zastanawia również pewien fakt, skoro nasza gospodarka jest w takiej rewelacyjnej formie (wobec pozostałych krajów) to skąd tak opłakany stan finansów publicznych..

    Odnośnie samego art, polecam pewną prymitywną prezentacje, notabene z portalu edukacyjnego NBP 😀
    https://www.nbportal.pl/pl/cw/prezentacje/prezentacje/efekt-wypierania

    pozdrawiam

Comments are closed.