Wszystko ma swój czas

czyli Lamborgini 126p

W reakcji na ostatnią edycję DwaGrosze NewsLetter kilku uważnych Czytelników zaznaczyło że porównanie ostatniego rajdu w złocie do Lamborgini Miura na autostradzie jest delikatnie trochę na wyrost. Widziany z perspektywy złotowej rajd bowiem bardziej przypomina Fiata126p na drodze gruntowej na poj. Drawskim. W dodatku po solidnym deszczu… 🙂

Co racja, to racja! Przynajmniej na razie. Daje to jednak dobrą okazję do zrekapitulowania pewnych pojęć i spojrzenia na rzeczy w szerszym kontekście, szczególnie dla benefitu wielu nowych abonentów którzy dołączyli do nas w październiku. Stąd szerszy wpis tutaj na blogu.

Pierwszą i główną rolą czystego złota w portfelu inwestycyjnym jest polisa ubezpieczeniowa. Złoto nie ma wielu zastosowań przemysłowych, na biżuterię też idzie w miarę stała część. Jeżeli więc miałoby ulec gwałtownej aprecjacji, jej źródłem będzie popyt inwestycyjny. Popyt inwestycyjny zaś jest odwrotnością wiary mas w antagonistę złota – system papierowego pieniądza bez pokrycia. Drukowany jest on wszędzie w tempie 10x większym niż przybywa złota i średnio 6-8x większym niż wynosi przyrost GDP w większości krajów. Niebezpieczeństwa z tym związane, na tle trendów i wydarzeń historycznych, staramy się naświetlać i dyskutować na tym blogu. W ostatecznym rozrachunku jednak pozycja w czystym złocie w portfelu – lub jej brak – sprowadza się do przekonania o- i szansach na poważne perturbacje na rynkach kapitałowych, spowodowanych całą gamą możliwych czynników. Ci którzy sądzą że obecny system finansowy może latami trwać i kontynuować bezpieczne żeglowanie w łagodnych bryzach koniunktury, że inflacja zawsze będzie “pod kontrolą”, że wbudowane napięcia tektoniczne (a/k/a derivatives) nigdy nie doprowadzą do finansowego przesilenia i że są jedynie produktem imaginacji pesymistów – nie powinni zawracać sobie głowy pozycją w złocie i innych metalach szlachetnych, IMO. Tym bardziej że złoto, w odróżnieniu od depozytu bankowego czy obligacji, nie przynosi żadnego bieżącego dochodu. Co więcej, w przypadku złota fizycznego w wielu przypadkach to my musimy do tego dopłacać za przechowanie.

W dodatku nie ma żadnej gwarancji że złoto, które wraz z innymi surówcami jest w sekularnym trendzie wzrostowym, wzrośnie akurat bardziej niż inne surowce ani że w danej walucie wogóle wzrośnie. Jeśli już to jest na razie raczej odwrotnie – inne metale czy też niektóre surowce, jak ropa, wzrosły dużo bardziej niż złoto. Co więcej, jest niebezpieczeństwo że banki centralne i rządy, walczące o przetrwanie zagrożonej rosnącym złotem franszyzy papierowego pieniądza w pewnym momencie uciekną się do działań ekstremalnych, typu delegalizacji złota lub nacjonalizacji jego kopalń. Precedensy historyczne na to istnieją.

Gdyby to wszystko powyżej nie odstraszyło jeszcze wystarczająco czytelnika od złota, dodajmy że wbrew popularnemu mitowi wskazać można długie okresy w których złoto nie funkcjonowało dobrze jako reklamowana broń antyinflacyjna. (inflation hedge). W szczególności w czasie ostatnich dwudziestu kilku lat daleko lepszą metodą uchronienia się przed inflacją (która jednak przez cały czas malała) była pozycja w indeksie Dow Jones, a więc w akcjach, a nie w złocie. Fair is fair, fakt jest faktem, i gdzie jak gdzie ale w DwuGroszach niczego w bawełnę nie owijamy!

Dla tych czytelników którzy dotarli aż do tego miejsca bez uprzedniego telefonu do maklera aby natychmiast zdumpował ich pozycję w (NYSE:GLD) czy też sprzedał Krugerrandy z miejsca, kilka słów przypomnienia jest jednak na miejscu. Dotyczy to ogólnej strategii inwestycyjnej jaką staramy się konsystentnie propagować w DwuGroszach, i o specyficznej roli złota w niej.

Jest to strategia którą nazwałbym “wszystko ma swój czas”, polegająca na zidentyfikowaniu kilku sekularnych trendów i leniwe na nich jechanie. Nic z lenistwem wspólnego nie ma natomiast to co ją poprzedza – wnikliwa praca domowa do odrobienia i proces myślowy prowadzący do identyfikacji takich trendów, zanim staną się one oczywiste dla tłumów. Oraz, co jeszcze trudniejsze, określenie i wyegzekwowanie wyjścia z trendu na czas, z czym zawsze się wiąże trudny psychologicznie element działania wbrew tłumom i często wbrew własnym emocjom.

Za to gdy raz trafnie zidentyfikujemy sekularny trend wystarczy siedzieć w odpowiedniej, właściwej klasie inwestycji, przy czym ich konkretne formy mogą być różne i się w pewnych granicach zmieniać. Nie to jest najważniejsze. Najważniejsze jest zrozumienie samego trendu i conajwyżej okresowe niewielkie korekty pozycji. Natomiast fundamentalne zmiany strategii, odpowiadające zmieniającym się trendom, dokonywane są jedynie sporadycznie. Dosłownie, takie gruntowne przetasowanie kart powinno mieć miejsce nie częściej niż raz na kilka lat, coś jak korekta trajektorii sondy marsjańskiej. Dalekie to oczywiście od typowego dla wielu początkujących inwestorów, a stymulowanego przez maklerów częstego skakania z jednego indywidualnego waloru na inny. O ile nie robione w kontekście sekularnego trendu wznoszącego najczęściej przypomina to zmianę krzeseł na tonącym Titanicu… Częste zmiany nie tylko zabijają zysk, IMO, ale również sygnalizują pewną bezradność, przypadkowość i brak zrozumienia mechanizmów odpowiedzialnych za sekularne trendy. Indywidualny inwestor profesjonalnego maklera nigdy w ten sposób nie przebije szybkością dostępu do danych, ani nie pobije kompanijnych insiders w dostępie do informacji, ani też nie przelicytuje zawodowych handlarzy klasą dostępnego hardware’u czy software’u. Może natomiast zdystansować intelektualnie ich wszystkich wynikiem podejścia długoterminowego, opartym na głebokim zrozumieniu zachodzących zjawisk.

I jeszcze jedno – długoterminowy sukces oznacza utrzymanie ostrożnego balansu pomiędzy aprecjacją zainwestowanego kapitału z jednej strony a nie traceniem zgromadzonego już kapitału z drugiej. Nie mówi się o tym wiele, bo pewnie nie uczą tego na kursach dla maklerów czy inwestorów… A szkoda bo tylko dowieziony do końca kapitał się liczy, reszta jest wspomnieniem.

Fig.1. Idea filozofii „wszystko ma swój czas”. Część danych zaczerpnięta z Casey Research.

Grafik powyższy jest wymowną ilustracją tej “wszystko ma swój czas” filozofii DwuGroszy i pokazuje potencjalne wyniki możliwe do osiagnięcia. I tak do pomnożenia $35 w 1970 prawie 3500 razy (trzy tysiące pięćset razy), do sumy $122356 obecnie w 37 lat później, wystarczyłaby teoretycznie jedna zmiana trendu (przełączenie inwestycji) na dziesięć lat! No, na to nawet najbardziej leniwy inwestor może sobie chyba pozwolić… Bawiąc się kalkulatorkiem (FV) na marginesie tej strony czytelnik może od razu policzyć jakiemu kumulatywnemu wzrostowi rocznemu to odpowiada, rok po roku, przez 37 lat. [Odpowiedź – ponad 22%!]

Chmury nad powojennym systemem finansowym ustalonym w Bretton Woods zaczynały się zbierać w pocz. lat 70-tych, z Francją żądającą fizycznego złota za tracace swoją wartość dolary. (czy aby nie deja vu dzisiaj?) Wojna wietnamska trwała, osłabiając gigantycznymi kosztami walutę USA. (czy aby nie deja vu dzisiaj?) Wymienialność (zewnętrzna) złota wisiała w powietrzu. W końcu Nixon ostatecznie zlikwidował to “złote okno” w sierpniu 1971, efektywnie deklarując bankructwo USA, Inc. I wprawdzie suwerenne państwa, zwłaszcza z bronią “A”, nigdy formalnie nie bankrutują, przynajmniej w sensie syndyka rozparcelowującego masę upadłościową, dalszy ciąg wypadków można było z grubsza przewidzieć: wysoka inflacja, słaby dolar, sekularna hossa w złocie. I co za tym idzie – siedzieć spokojnie w złocie! Dodajmy tu dla porządku że siedzieć w złocie fizycznym w owym czasie dużo bezpieczniej było w Europie – za złoto fizyczne w USA teoretycznie można było wówczas wciąż siedzieć, i to bez złota, ha, ha, ha.

Okres ten trwał do Reagana i do czasu gdy to FED Volckera na serio wziął się za zwalczanie inflacji. Wprowadził astronomiczne stopy procentowe, przy których nawet papier gazetowy miał szansę stać się alternatywą dla złota. Wydatki na wojnę wietnamską też się skończyły. Bodaj BusinessWeek anonsował w międzyczasie “koniec z akcjami” na pierwszej stronie, podczas gdy te miały dywidendy z rzędu 8% do 10%. Na co więc jest czas, gdy prasa obwieszcza koniec akcji? Oczywiście na przełączenie się w akcje! (wiem, wiem, łatwo się to mówi post factum ;-)).

Z tym że najlepszym strzałem jeśli chodzi o akcje była w tym czasie Japonia, nie Ameryka. Japonia była wówczas w podobnej nieco fazie rozwoju co obecne Chiny. Niezwykle szybko rosnący GDP, cały świat masowo kupujacy japońskie produkty które z symbolu tandety przekształciły się w zaawansowane, poszukiwane gadżety. Media w dodatku raz po raz podnoszące kwestię nieuchronnej japońskiej dominacji nad światem, z uwagi na niekwestionowaną wyższość organizacyjną i przewagi „modelu japońskiego”. Dalej, japońskie ceny nieruchomości strzelające w niebo, z samymi ogrodami cesarskimi w centrum Tokyo wartości większej niż wszystkie nieruchomości w Kalifornii razem wzięte. Japońscy inwestorzy inwestujący masowo nadmiar gotówki we wszystko wokół, od Rockefeller Center w NY po Pebble Beach w Kalifornii. No i oczywiście rodzimy rynek akcji w Tokyo, który piął się ostro w niebywałej hossie do samego końca lat 80-tych.

Po krachu akcji japońskich w 1990 pałeczkę znowu przejęły akcje, ale tym razem amerykańskie. Tam też było nowe miejsce na aprecjację kapitału. Ameryka pod Reaganem uwierzyła ponownie we własne siły, w siłę swojej technologii i zaproponowała światu globalizm. Wartość dolara rosła, po pierwszej wojnie irackiej tania ropa napędzała światową koniunkturę. Upadek komunizmu procentował dodatkowo “pokojową dywidendą”, a Francis Fukuyama zaczął już przewidywać powszechną nirwanę obwieszczając swój głośny “koniec historii”. Entuzjazm, nowy “world order” pod przewodnictwem USA i wiara w możliwości rodzaju ludzkiego przełożyła się na renesans technologii, które zmienią jutro. A technologia to oczywiście przede wszystkim NASDAQ, a w nim oczywiście internet. A więc znowu przełączenie i znów spokojne siedzenie przez kilka lat w trendzie, naśladując tym razem indeks NASDAQ. Nawet bez szukania szczęścia w jednym czy drugim gorącym IPO czy innych szansach “specjalnych”. Aż po fenomenalnej, dziesięcioletniej hossie czas dojrzał aby w koncu opuścić NASDAQ, który w końcowych fazach gorączki dotcomów zaczął niebezpiecznie przypominać czyste kasyno.

I dokąd teraz? Myślę że podobieństwa do lat 70-tych wskazują, summa sumarum, że znów złoto, i generalnie surowce są trafnym długofalowym trendem. Złoto i wiele surowców było w poczatkach XXI wieku śmiesznie tanich: złoto po $256/oz, srebro poniżej $5/oz, uran po $10/lb, ropa po $15. Z pewnością nie dostrzegali tego zaślepieni magią najbardziej reklamowanych IPOs inwestorzy w ostatnie dotcomy na NASDAQ. A w międzyczasie można już było dostrzec chińskiego smoka, który rósł w siłę w oczach. Potem do niego dołączyły Indie, a wraz nimi dalszy przewidywalny wzrost popytu na surowce jak okiem sięgnąć. Indie są przy tym największym odbiorcą złota od lat. Rozwinęła sie też na niebywałą skalę globalizacja, a z nią gigantyczny transfer kapitału i know-how z Zachodu na Wschód, głównie właśnie do Chin i Indii. Wschód przy tym produkuje „rzeczy” i sprzedaje na Zachód a ten, patrząc globalnie i nieco cynicznie, produkuje głównie papier którym za nie płaci…

W tym trendzie jesteśmy obecnie, przyjaciele, i ma on, moim zdaniem, jeszcze conajmniej parę lat przed sobą. To jest nasz układ odniesienia, względem którego regulujemy nasze inwestycyjne zegarki. Co do dalszych perspektyw takiego stanu rzeczy i kierunku nieuniknionych zmian wysnuć można daleko idące konkluzje i zgodnie z nimi działać. To że masy ufają jeszcze podawanej oficjalnie do wierzenia wielkości inflacji, to że rynki kapitałowe jeszcze lewitują na sztucznie wysokim poziomie w deprecjujacych się dolarach, czy też że gdzieś złoto w lokalnej walucie akurat stoi w miejscu nie zmienia tego ogólnego obrazu ani na jotę.

A jak w ten trend wpisuje się konkretnie Europa Wschodnia, Polska i złoto w PLN? O tym bardziej szczegółowo wkrótce dla abonentów DwaGrosze NewsLetter.

No, dobra, czas przelonżować konie. Potem potrenować pod siodłem Hellę, czarnego (no dobrze, ciemnobrazowego) konia naszej stadniny.

©2007cynik9

7 thoughts on “Wszystko ma swój czas

  1. Ja jestem przekonany, że dolar skończy hiperinflacją, a w jego miejsce zostanie wprowadzone AMERO.
    Rząd USA to z całą pewnością nie są ludzie działający dla dobra USA, ale na korzyść grupy ludzi stojących za FED i Bankiem Światowym. Tu chodzi o konsolidację walut, tak aby nie było jak uciec przy okradaniu zwykłych ludzi z bogactwa poprzez inflację. Ucieczką przed tym jest na szczęście złoto.

  2. >łoś: „W pierwszym wypadku USA wyszloby na oszusta, a w drugim wszyscy wyprzedajacy w panice dolary na glupcow”.

    Mniej pesymizmu, więcej dialektyki… 🙂 🙂

    Wszystko się jakoś ułoży! USA nie muszą wychodzić na oszusta bo nim są. A kto sprzedaje w panice też prawdopodobnie nie musi specjalnie wychodzić na głupca, z tych samych mniej więcej powodów. 🙂

    ————————-
    A tak na poważnie – ktoś policzył niedawno że wszystkie dolarowe zobowiazania RAZEM odpowiadają obecnie $2milion na gospodarstwo domowe. Można sobie z tego policzyć, plus minus, ile dolar musiałby się dewaluować przez 30 lat, rok w rok, tak aby przeciętne gospodarstwo mogło spłacić ten dług… Dobre ćwiczenie i dobry temat na wpis….

  3. Wtedy by sie chyba zrobil delikatny skandal, gdyby USA sie w ogole wypiely na wykup wyemitowanych wczesniej USD. A gdyby USD tylko zdewaluowaly i po zanizonej cenie wykupily, to skandalu by nie bylo. W pierwszym wypadku USA wyszloby na oszusta, a w drugim wszyscy wyprzedajacy w panice dolary na glupcow.

  4. A mnie ogarnely watpliwosci, czy USD rzeczywiscie czeka juz tylko zatopienie. FED obniza stopy, na Onecie pojawiaja sie artykuly w stylu „Greenspan straszy rynek, dolar nurkuje!”. Jakby wszyscy robili wszystko, zeby tego dolara zatopic. A moze po prostu chca go skupic po obnizonej cenie i potem w pewnym momencie oprzec go znowu na zlocie? Czy taka operacja jest technicznie mozliwa?

  5. Sprytny zleceniodawca powinien zatem jej płacić w dolarach zimbabweańskich, wspominanych na tym blogu przy kilku okazjach… 😉

  6. Juz nawet co inteligentniejsze modelki zrozumialy, ze dolar jest bezwartosciowy:

    https://www.tinyurl.pl/?3tkd71Ni

    Nov. 5 (Bloomberg) — Gisele Bundchen wants to remain the world’s richest model and is insisting that she be paid in almost any currency but the U.S. dollar.

    😀

Comments are closed.