czyli jeszcze cztery lata koniunktury
Poprzedzające rok 2012 są dwa dwuletnie okresy: 2008-2009 oraz 2010-2011 które będą bardzo ważne. Prowadzona w nich polityka fiskalna może się jednak znacząco różnić. W pierwszym okresie, zaraz po oficjalnym ogłoszeniu zamiaru przejścia na euro z początkiem 2012 Rostowski i rząd otworzą wszelkie możliwe krany z gotówką, likwidując też przy okazji wiele z dotychczasowych barier dla inwestycji. Obiecywany podatek liniowy i uproszczenie monstrualnej biurokracji wydają się prawdopodobne, choć efekt będzie głównie psychologiczny. Sky is the limit będzie hasłem; w końcu mamy mieć drugą Irlandię!
Ten ruch w byznesie po części motywowany będzie ogromem potrzebnych (czytaj: niepotrzebnych) inwestycji związanych z Euro2012, a po części będzie rodzajem “rzutu na taśmę” związanego z planem adopcji euro w 2012. W okresie tym złoty powinien się nadal umacniać względem innych walut, w tym euro. Do jakiego poziomu w końcu dojdzie trudno powiedzieć. Prawdopodobnie poziom 3,3-3,4 do euro nie powinien być zaskoczeniem. Być może jednak że nawet 3 złote do euro jest w kartach. Będzie to okres szybkiego wzrostu GDP, rosnących deficytów, szybko rosnących płac i oraz jeszcze szybciej rosnących cen aktywów w Polsce. Czyli mniej więcej kontynuacja tego co już widzieliśmy w ostatnich latach.
Drugi okres, 2010-2011, to ostatnie dwa lata przed wprowadzeniem euro. Będą to wymagane przez EU dwa lata w “wężu walutowym”, w którym ustala się pewien kurs odniesienia euro ale toleruje się jeszcze możliwe fluktuacje waluty krajowej. Okres ten prawdopodobnie charakteryzować się będzie bardziej restryktywną polityką fiskalną i niższym tempem rozwoju. Jak wyjaśnia Rostowski w swojej pracy, o ile ją wystarczająco zrozumiałem, będzie to okres w którym celem polityki fiskalnej powinna być redukcja znacznych dotychczas deficytów, z okiem na ewentualne osiągnięcie salda dodatniego. W tym okresie złoty może się dalej umacniać, ale raczej nieznacznie. Nie wykluczone też że nawet nieco spadnie, szczególnie gdy ostateczny kurs konwersji ustalony zostanie na poziomie niezupełnie zgodnym z oczekiwaniami rynków.
W sumie jednak wyglada na to że w czekających nas czterech latach przed euro kurs złotego względem tej waluty będzie rósł. No, chyba żeby Rostowski przeholował w swoich reformach i górnicy musieli go wywozić na taczkach. Wtedy oczywiście wszystkie zakłady i przepowiednie są „off”. Niepokoje społecznie wydają się dość prawdopodobne gdzieś wzdłuż drogi do euro, z uwagi na konieczność głębokich cięć wydatków strukturalnych w ramach reformy finansów publicznych. Popularne wśród uzależnionych od państwowej kasy mas nigdy to nie jest.
Okay, w końcu jednak nastaje ów brzemienny w wydarzenia rok 2012. Od drugiego dnia stycznia masowo przechodzimy na euro. Każdy depozyt złotowy staje się z miejsca depozytem eurowym, a do 12 kwietnia każdy bank przyjmuje od obywateli zwitki złotych, zamieniając je w paczuszki nowych euro. Czujni czytelnicy DwuGroszy od razu zauważają że jest to setna rocznica zatonięcia Titanica. Ministerstwo finansów oficjalnie odżegnuje się od jakiegokolwiek implikowanego zwiazku między tragedią Titanica a adopcją euro w Polsce. Sejm jednak postanawia zwołać komisję śledczą dla zbadania ewentualnego spisku.
W międzyczasie polskie motywy na świeżych monetach euro w obiegu łagodnie łechcą dumę narodową, a o oczywiste pozbywanie się w ten sposób suwerenności kłopocze się jedynie Korwin-Mikke. Każdy poza nim jest szczęśliwym Europejczykiem w tych dniach, nawet ojciec Rydzyk. Emeryci w szczególności cieszą się że ceny gwałtownie spadły i chwalą rząd oraz UE. To jest, dopóki się nie zorientują że nowe niskie ceny są cenami już w euro, a nie dłużej w złotych. Wtedy staje się jasne że wszystko podrożało generalnie o 30%.
Kulminację euro-ekstazy przeżywamy 9 czerwca, kiedy to w meczu otwarcia Euro2012 w Warszawie nasi wygrywają 1:0. Chłodzi ją jednak zaraz fakt że przegrywają resztę spotkań i nie wychodzą nawet z grupy. Dopiero jednak mecz finałowy 1 lipca 2012, w którym Niemcy zwyciężają Rosję 2:1, a nie my Niemcy 3:0 jak początkowo planowano, przelewa szalę goryczy. I po co były te wspaniałe, w takim trudzie budowane a niepotrzebne już teraz nikomu stadiony?
Wkrada się pesymizm i zwątpienie – podzwonne dla długotrwałej hossy, napędzanej najpierw akcesem do EU a potem wchodzeniem do strefy euro. Zaczyna się długi, wieloletni proces odreagowywania boomu i ekscesów z tym związanych, okres powolnego trzeźwienia, lizania ran, liczenia strat i zaciskania pasa. Objawi się on spowolnieniem gospodarczym, a być może nawet dłuższym okresem recesji. Podpompowane okresem przygotowawczym ceny wielu aktywów zaczną swoją wędrówkę w dół, w niektórych przypadkach aż do osiągnięcia… poziomu europejskiego. Pierwszym kandydatem do tego mogą okazać się mieszkania.
Doda się najprawdopodobniej do tego ostra ekonomiczna niestrawność po wysiłku finansowym ponad siły jakim okaże się organizacja Euro2012 i debilitujące skutki zadłużenia z tym związanego. Przeciwdziałanie dekoniunkturze drogą polityki monetarnej nie będzie natomiast dłużej wchodzić w grę ponieważ nie będzie już złotego. Prerogatywy te wywędrowały właśnie z Warszawy do Frankfurtu.
O ile nakreślony scenariusz miałby się w głównych zarysach spełnić (za co cynik9 nie ponosi żadnej odpowiedzialności :-D), znaczyłoby że mamy przed sobą jeszcze 4 lata szybkiego wzrostu w RP i aprecjacji wszystkiego, od nieruchomości i krajowej waluty po rynki kapitałowe we wszystkich odmianach.
A potem? Cóż, czy to w końcu takie ważne? Może nie bez kozery przepowiednie Nostradamusa, Oriona czy Majów wszystkie wskazują na rok 2012 jako na rok końca świata…
©2007cynik9
Coz tedy czynic?
Zakladajac, ze ma sie troche polskich zlotych w skarpecie??
Co do upadku USD, to rzeczywiscie moze nastapic szybciej, lub wolniej. To jednak nie zmienia faktu, ze Chiny zadecydowaly o zdywersyfikowaniu rezerw walutowych i zakupie euro, a nie zlotowek. Co do inflacji, to rzeczywiscie dodruk pieniadza dziala z opoznionym zaplonem, ale przeciez prasy drukarskie w polskich mennicach zaczely na zwiekszonych obrotach dzialac juz 2-3 lata temu, a i nasze rozwazania dotycza horyzontu czasowego rzedu 4-5 lat od teraz. Wciaz nie widze wiec konkretnego mechanizmu ktory by w tym horyzoncie czasowym faworyzowal zlotowke w stosunku do euro. Musze sie przyznac, ze nie potrafie nawet wytlumaczyc dlaczego do tej pory zloty wciaz sie umacnial w stosunku do euro od 2004 roku. Czy jest to spowodowane czynnikami natury fundamentalnej, czy raczej spekulacyjnej?
Pozdrawiam
@łoś:
Efekty nadmiernej podaży pieniądza dają o sobie znać z dużym opóźnieniem, to po pierwsze. Po drugie – niekoniecznie muszą objawiać się zwyżką cen cukru czy chleba, co wydaje się popularną iluzją. A rozgrzane do białości ceny nieruchomości czy akcje to co napędza? – asset inflation. Bo chyba niezupełnie jedynie wyższe płace.
Nie wydaje mi się też że, choć w opałach, USdollar szybko zatonie. Tonął już tak za Cartera, co niektórzy weterani-inwestorzy mogą pamiętać. A już za zupełnie nieprawdopodobne uważam żebyśmy mu oddawali ostatnie honory z niewzruszonego pokładu HMS/Euro… 🙂
Wir jaki stworzyłby totalny kolaps waluty rezerwowej świata – GDYBY miało do tego dojść – pociągnie IMO całą resztę fiat currencies. Wszystko opiera się bowiem na tym samym – na wierze że coś nic nie warte jest coś warte.
Przyznam sie, ze nie wszystko z tego rozumiem. Skad np. bierze sie aprecjacja zlotego wzgledem euro biorac pod uwage, ze Polska drukuje rok do roku wiecej pianiadza niz ECB? Poza tym otwarcie kranow z gotowka (dodruk?) przed mistrzostwami wrozyc powinno raczej inflacje, a nie aprecjacje wzgledem euro? Zas przy otwartym przeplywie towarow na rynku UE jednoczesne wystepowanie tych dwoch zjawisk wydaje mi sie byc ze soba logicznie sprzeczne. Dodatkowo jesli euro zostanie jedyna waluta o zasiegu swiatowym po zatonieciu USD to popyt na nie tez powinien dzialac umacniajaco. Zas zlotowka tej zalety jest pozbawiona. Musze przyznac, ze moj „chlopski rozum” tym razem jest w tarapatach 🙁 Moze inwestycje w zloto powinienem wspomoc inwestycja w lecytyne?
Owszem, różne warianty kryzysu systemowego mogą oczywiście wykoleić każdą prognozę. Jak niebo spadnie nam na głowy to wszyscy będziemy chodzili w niebieskich kapturkach… Ale nie wpadajmy od razu w przesadny fatalizm. Z dolarem czy bez, nie przewiduję abyśmy nawet w depresji cofnęli się do kamienia łupanego i barteru.
W DwuGroszach staramy się zawsze postrzegać rzeczy najpierw od słonecznej strony… 😉
Ok. We wszystkich tych rozważaniach nie został jednak uwzględniony obecny globalny kryzys kredytowy, który może doprowadzić do The Great Depression 2. Poza tym jak już Pan wspominał sam system monetarny oparty na papierze, przy nieuniknonym kolapsie dolara również może legnąć z czasem w gruzach. Może to nieco zmodyfikować przedstawiany scenariusz. W każdym bądź razie 2012 rok jako rok końca świata wcale nie wydaje się być taki nieprawdopodobny.