czyli na ile?
W Polsce większe perturbacje dotyczyły jedynie procesu denominacji waluty w połowie lat 90-tych. Ale i ta trauma odchodzi powoli w zapomnienie. Tym bardziej że “odcinanie 4 zer” opakowane zostało jako konieczne odcięcie ekonomicznej pępowiny przeszłości i początek nowego startu w kapitalizm.
Start się udał. Może nawet za bardzo, sądząc po narzekaniach na “krwiożerczość” nowych porządków. Faktem jest że bankowemu establishmentowi pod przewodnictwem Balcerowicza udało się odbudować zaufanie do instytucji NBP i do papierowego pieniądza. Umacnianie się złotego w ostatnich latach w stosunku zarówno do euro jaki i do dolara zaufanie to pogłębiło.
Pozostaje jednak pytanie czy w praniu, w warunkach realnych problemów i rzeczywistego finansowego stresu, zaufanie to nie okaże się przesadne. Stabilność całego systemu bankowego opiera się w końcu i tu, i gdzie indziej, jedynie na wierze w papier. I wprawdzie wiara w tym kraju jest głeboka, jest jednak wątpliwą przyjemnością liczenie jedynie na wiarę gdy w grę wchodzi na przykład odzyskanie własnej gotówki…;-).
Być może więc warto się nad tym nieco zastanowić teraz, gdy kryzys zapoczątkowany problemami wokół kredytów hipotecznych subprime w USA zatacza coraz to szersze kręgi. Wiele papierów ujawnia w nim swoją prawdziwą wartość – zero. W promieniu potencjalnego zagrożenia znajduje się większość banków; w szczególności banki europejskie mają znaczną ekspozycję na “asset backed securities”. A ile warte są te “securities” zabezpieczone przez aktywa których wartość jest zero? Hmm, prawdopodobnie nie za wiele.
Dobrą ilustracją niebezpieczeństwa są niedawne bankructwa dwóch funduszy banku BNP Paribas czy też akcja ratunkowa w niemieckich bankach IKV (Eu 8,1 miliarda pod wodą) i Sachsen LB (Eu17,3 miliarda pod wodą). Kto następny? Czy może się to zakończyć na wyciągnięciu przez miejscowy nadzór finansowy pojedyńczych jagniąt z toksycznego trzęsawiska “asset-backed securities”?
Być może, ale wydaje się to coraz mniej prawdopodobne skoro nawet opanowani zwykle Niemcy wydają się nerwowi. Używając bankowej mowy-trawy Alexander Stuhlmann na przykład, szef banku WestLB, mówi kryptycznie że „sytuacja nie jest niekrytyczna”. Czyli że, na chłopski rozum, jak to tam było z tą logiką… jest krytyczna. Dosyć unikalna to wypowiedź w ustach bankiera, nieprawda? A już Jochen Sanio, przewodniczący niemieckiego nadzoru finansowego BaFin, wali prosto z mostu – stoimy w obliczu najpoważniejszego kryzysu bankowego od 1931.
ECB zwiększa więc „liquidity” końskimi dawkami, po którą w zeszłotygodniowej „weekly refi” zgłosiło się nie mniej niż 146 chętnych banków. Tak na chłopskie oko, niektóre z nich musiały być najwidoczniej w głębokim jogurcie, skoro zaakceptowały stopę procentową pożyczki dużo wyższą niż normalnie.
Oczywiście my w DwuGroszach zachowujemy pogodny, powakacyjny optymizm i nie przewidujemy Armageddonu. Przynajmniej nie na razie. Nie chcemy nawet martwić się na zapas bo to podobno niezdrowe. Warto jednak zdać sobie sprawę z tego że gdyby rynki finansowe ogarnął pogłębiający się kryzys, różne dziwne rzeczy mogą się zdarzyć także i tutaj. Ich prawdopodobieństwo jest bowiem tym większe im dany rynek jest bardziej “wschodzący”. Rzeczy takie jak na przykład klasyczne, staromodne bankructwo banku. Zdarza się. Oczywiście mamy zapewnienia o nadzorze, o rezerwach, o gwarancjach. I w porządku, jeżeli by to kiedyś zadziało to świetnie. Ale co jeśli nie zadziała? W rękach na przykład takiego doświadczonego managera jak prezes NBP Skrzypek, który jeszcze rok temu nie wiedział kto jest szefem ECBu? W końcu jakości finansowych bezpieczników prawdziwy kryzys nigdy nie przetestował.
W tej mierze warto na zimno zdać sobie sprawę z tego że każdy depozyt pieniężny i każde saldo, nawet saldo rachunku papierowego “złota” czy “srebra”, w warunkach bankructwa banku czy też przymusowego “święta bankowego”, bo i takie rzeczy już bywały, może być w niebezpieczeństwie. W Polsce Bankowy Fundusz Gwarancyjny (BFG) ma gwarantować depozyty do ok 77 tysięcy zł (90% z 22500 euro), co w przypadku odosobnionego bankructwa teoretycznie powinno wystarczyć. Dopiero lokaty powyżej tego poszłyby ewentualnie z dymem, razem z rozmaitymi “produktami strukturalnymi” wykoncypowanymi czy gwarantowanymi przez dany bank w opałach. Ale w warunkach kaskady problemów, w której problemy jednego banku pociągają za sobą problemy w innych i BFG może nie wystarczyć. W końcu wszystko polega na wierze w papier, a wiara Kowalskiego w bank A może wyparować tak szybko jak tylko zobaczy sąsiada uziemionego przez bankructwo banku B. Wiary nie doda mu również Zyta Gilowska, której akurat teraz zebrało się na obcinanie finansowania BFG przez państwo (Koniec z zabezpieczaniem depozytów przez państwo).
W lepszej sytuacji niż dopozyty powinno być fizyczne złoto trzymane w sejfie bankrutującego banku. W takim przypadku najprawdopodobniej by nie przepadło, ponieważ nie weszłoby w skład masy upadłościowej. Wydaje się, choć bez 100% pewności, że to samo dotyczy akcji i obligacji na imiennym rachunku inwestycyjnym. Są one bowiem przechowywane odrębnie. W sumie jednak mała to pociecha ponieważ w praktycznych warunkach bankructwo banku oznacza naprzód dantejskie sceny runu po depozyty, a następnie zamknięcie drzwi i miesiące prawnych zmagań, syndyków i komisji. W tym czasie wszystko może pozostać zamrożone na amen, łącznie z dostępem do naszego sejfu.
Konkluzja z tego wszystkiego jest prosta – z zapewnieniami bankowego bezpieczeństwa i rękojmią BFG na boku, lepiej być ostrożnym z trzymaniem czystej gotówki lub jej ekwiwalentów w niepewnym banku. Wśród banków są oczywiście pewniejsze i mniej pewne, ale w Polsce obecnie żaden z nich nie posiada formalnej gwarancji Skarbu Państwa.
Hmm, może w tej sytuacji nasza sugestia trzymania części kapitału w złocie fizycznym, w prywatnym posiadaniu, nie jest w końcu aż taka staromodna after all? Przezorny Zawsze Ubezpieczony…
Więcej szczegółów o inwestowaniu w metale szlachetne, łącznie z komentarzem rynkowym i alertami, dla abonentów naszego DwaGrosze NewsLetter. Dołącz i Ty!
©2007cynik9
@wesoly_sandacz:
To jedna z metod patrzenia na sprawę. Inną byłyby prawdopodobnie polskie „subsidiaries” renomowanych banków zachodnich cieszących się najwyższym rankingiem, np. Rabobank.
Być może gdzieś jest dostępny ranking banków działających w PL – to mogłoby być najlepszą wskazówką…
@capt.d.:
W warunkach postępującej nerwowości na rynkach i historycznie słabego dolara kontrarny bet na czasowe odbicie się dolara może mieć sens. Nie przeciwko JPY czy CHF, ale na przykład przeciw takiemu PLN? Czemu nie? Ewentualna ucieczka z rynków wschodzących powinna wzmocnić USD. Oczywiście nie należy tego mylić z żadną przesadną „siłą”. Rynki po prostu rzadko robią to czego się każdy spodziewa, przynajmniej na początku. Poza tym dolar rzadko „tankuje” w roku kampanii prezydenckiej… 😉
pozdr.
Czy bank będący własnością państwa jest bezpieczniejszy? Wydaje się, że w razie poważnego kryzysu bankowego może być traktowany priorytetowo.
Hihihi …
Ach, dzieje sie ciekawie na tym swiecie.
W dniu wczorajszym w radiu slyszalem reklame funduszu iwestycyjnego: „(..) iwestowanie w najsilnieszy pieniadz na swiecie (…) dolary” 😮 jakos tak to „szlo”
czyzby proba wzbudzenia popytu na dolara? ciekawe jak szeroka ta akcja.
pozdrawiam
Hehe, kto to wie, kto to wie…
Jak to zwykle bywa, oszczędzający i ludzie zależni od „fixed income” mogą zostać tymi „liquidity injections” brzydko zrobieni w konia. Ale przynajmniej jedna różnica z Zimbabwe powinna pozostać – tam to prawdopodobnie się nazywa robieniem „w żyrafę”… 🙂
A propos ostatnich „liquidity injections” to Pan sie smial z Zimbabwe, a tu sie okazuje, ze zarowno FED jak i ECB uznaly ten kraj za modelowy jesli chodzi o metody pobudzania wzrostow na gieldzie 😉 Ciekawe tylko, czy final bedzie taki sam w obu przypadkach.
Pozdrawiam
Takie Jeden Łoś