czyli rozważania o walutach i carry trade
Jak by nie było, złoto jako obiekt inwestowania nie jest szczególnie popularne nad Wisłą, aby nie powiedzić prawie zapomniane. W tej sytuacji niejakie zdziwienie budzi utrzymywana od dawna nazwa miejscowej waluty “złoty”. Złoty ma przecież ze złotem nie więcej wspólnego niż krzesło zwykłe z krzesłem elektrycznym – jedynie nazwę. Nawet srebrny wygląd złotego jest mistyfikacją – materiałem złotego nie jest srebro lecz “cupronickel”, czyli stop miedzi z dodatkiem niklu. Nazwa “złoty” utrzymuje się więc chyba wyłącznie na zasadzie zbiorowej autosugestii, na dnie które tkwi odrobina wstydu. Faktem jest bowiem że piwo “za dwa kupronikle” brzmiałoby trochę głupawo i jakby mniej okazale od piwa za dwa złote. Pewną poprawą byłoby wprawdzie piwo “za dwa kupry”, ale to z kolei zdaje się mieć inne nieporządane konnotacje.
Okay, ale my tu dworujemy sobie ze złotego a ten był przez ostatnie lata walutą w której opłacało się być! Czapki z głów! Od czasu wejścia do EU w 2004 roku znaczny przypływ kapitału z zewnątrz, wysoki wzrost gospodarczy i bijąca rekordy giełda wpłynęły razem wysoką aprecjację krajowej waluty. W swoim najwyższym punkcie kilka tygodni temu aprecjacja ta wynosiła 48% stosunku do dolara, 37% w stosunku do franka szwajcarskiego i 26% w stosunku do euro. Można sobie wyobrazić euforię funduszy hedgingowych, które w Wwie na WGPW mogły w tym czasie łatwo podwoić swój kapitał, plus jeszcze dostać 50% walutowej aprecjacji na deser! Zwłaszcza gdy tylko 10% startowej gotówki było ich własne, a resztę pożyczyły sobie w Japonii na 1% rocznie w ramach carry trade, o której pisaliśmy już wcześniej!
Porachujmy więc sobie szybko na serwetce – mamy $10 w 2004. Pożyczamy $90 w Tokyo na 1% i inwestujemy całe $100 w Warszawie aby w 2007 zgarnąć (konserwatywnie) $200, plus $48 aprecjacji walutowej dolara. Razem zatem $248. Oddajemy teraz Japończykom, którzy jeszcze nie wpadli na ten trick, $90 pożyczki, arigato gozaimas, wraz z $3 zaokrąglonego procentu i mamy na czysto $248 – $93 = $155. W niespełna 4 lata $10 przerobiliśmy zatem, dzięki grzeczności carry trade oraz uprzejmości WGPW w $155, co oznacza zysk na czysto 1450%! Jak można się przekonać używając kalkulatorka obok, daje to średnią roczną stopę wzrostu rzędu 247%. Not too bad! Zwłaszcza jak 20% tego zysku powędruje od razu do naszych kieszeni jako managerów hedge funduszu! Nic dziwnego że wśród chłopów po drawskich wsiach zainteresowanie wieczorowymi kursami na hedge fund managera, które podobno przygotowują gminy na jesień, jest wysokie. Zawsze to bardziej sexy niż targanie traktorem ziem klasy szóstej….;-)
Nie należy jednak zapominać, o co w ferworze emocji hossy łatwo, że tego typu bonanza rzadko trwa wiecznie, a jeszcze rzadziej rzeczy nie powracają do wartości średniej. W dodatku odchyliwszy się uprzednio zdrowo w drugą stronę, tak dla zachowania równowagi…;-)
Wiele faktorów w spurcie złotego w ubiegłych latach łączyło się z ogólnoświatową koniunkturą i generalnie świetną pogodą panującą na rynkach kapitałowych. Sporo innych mogło też być efektem jednorazowym – związanym z akcesem do EU. Jak jednak ostatnie paniki na giełdach wskazują, pogoda na rynkach kapitałowych może się szybko popsuć, i to na długo. Za wcześnie może wyrokować czy obecne korekty i problemy wokół kredytów hipotecznych przerodzą się w szerszy kryzys czy nie. Potencjał taki jednak istnieje. Ale nawet bez pełnego kryzysu na rynkach prądy światowej koniunktury wyraźnie się zmieniają, wskazując IMO na nieuchronną recesję w USA w 2008. Wątpliwe czy nawet cała seria obniżek stóp przez Bernankowy FED temu może zapobiec.
Warto o tym wspomnieć ponieważ perturbacje koniunkturalne, o kryzysie nawet nie wspominając, mają naszym zdaniem potencjał do gruntownego przetasowania walut. Jednym z głównych faktorów jest tutaj właśnie postępujący od dłuższego czasu demontaż carry trade. Proces ten był głównym czynnikiem wyprzedaży z końca lutego i prawdopodobnie miał niemały wkład w obecną panikę.
Jednym z bardziej oczywistych efektów zwijania carry trade będzie najprawdopodobniej aprecjacja walut carry trade, to jest japońskiego jena i franka szwajcarskiego. Być może nawet znaczna. Na drugim końcu tego równania znaleźć się mogą waluty krajów wschodzących, które najprawdopodobniej staną się słabsze. Jeśli nie z innych powodów to chociażby z tego względu że dryfujące w dół ich rynki kapitałowe staną się mniej atrakcyjne i zmiejszą popyt na lokalną walutę. Wiele funduszy za imperatywę uważa opuszczenie rynków wschodzących jako zbyt ryzykownych przy jakichkolwiek zawirowaniach światowej koniunktury.
Grafik powyższy przedstawia kurs złotego względem franka szwajcarskiego w okresie polskiej bytności w EU. Jak widać wejście do EU zadziałało jak odpalacz rakiety, wznoszącej złotego w coraz to wyższe rejony. Był to oczywiście idealny czas na wzięcie kredytu hipotecznego we frankach szwajcarskich, z którego wielu inwestorów mądrze skorzystało. Dzięki temu nie tylko spłaty miesięczne były o wiele niższe niż w kredycie złotowym, ale też i efektywnie malały z czasem z uwagi na postępującą aprecjację krajowej waluty. Nie wiadomo czy i ilu chętnych wzięło takie kredyty w jenach, i czy ktoś je wogóle oferował, ale efekt byłby tu podobny.
Wszystko dobre jednak kiedyś się kończy… Kto wie czy własnie ostatnie perturbacje na giełdach światowych nie zbiegły się w czasie z procesem topowania złotego…Jak widać z grafika złoty spadł ostatnio poniżej linii wsparcia. Oczywiście jedna jaskółka wiosny nie czyni i może to okazać się chwilową aberacją, ale nakazuje ostrożność. Szczególnie że oprócz prawdopodobnego osłabienia lokalnej waluty wykluczyć nie można szansy, niewielkiej ale i niezerowej, na głębszy kryzys walutowy na jednym bądź kilku rynkach wschodzących, jako pochodna globalnego spowolnienia. W takich warunkach lokalna waluta znajdzie się oczywiście w poważnych opałach. Dla Polski sytuacja tego typu jest niekoniecznie specjalnie prawdopodobna, ale inwestorzy dobrze zrobią przypominając sobie szczegóły kłopotów walutowych Korei, Tajlandii, Rosji czy Argentyny, aby wymienić parę przykładów z ostatnich lat.
W tym kontekście z punktu widzenia inwestora zorientowanego na PLN sensowne wydaje się rozważenie dywersyfikacji pewnej części kapitału od złotego, na przykład w kierunku złota lub własnie franka szwajcarskiego. Tym bardziej że poprzez obowiązkowe OFEs każdy w Polsce ma i tak znaczną, wymuszoną ekspozycję swojego kapitału na PLN i na losy krajowej giełdy. Oczywiście złoto nie płaci nic, a frank szwajcarski symbolicznie. Ale i to może okazać się lepsze od trwania przy złotym tam gdzie nie jest to konieczne. Szczególnie gdy do tego złoto obudzi się z obecnego letargu,a złoty w miedzyczasie spadnie z 10%.
Więcej szczegółów o inwestowaniu w metale szlachetne, łącznie z komentarzem rynkowym i alertami, dla abonentów naszego DwaGrosze NewsLetter. Dołącz i Ty!
©2007cynik9