czyli o robieniu chłopów w konia
Zresztą i bez polskiego wkładu bizantyjski system dopłat rolnych CAP [common agricultural policy] pochłaniający prawie połowę budżetu unii, wcześniej czy poźniej się rozleci, chyba że zostanie po drodze drastycznie zredukowany. Wiedzą to chyba wszyscy z wyjatkiem komisarzowej ds. rolnictwa UE Mariann Fischer-Boel która ciągle jeszcze rozgłasza nonsensy o CAPie jako rzekomo „ukierunkowanym na oczekiwania konsumentów i podatników„. Przednie! Jakby konsument w UE codziennie modlił się o prawo do przepłacania za marchewkę. Albo jakby podatnik w UE domagał się aby go więcej docisnąć bo za mało go jeszcze maglują.
Ale zeszliśmy trochę z tematu. Unia, pospołu z władzami polskimi miała więc kłopotliwy dylemat – w jaki sposób obiecać chłopom polskim wystarczającą ilość kiełbasy tak aby zagłosowali „tak” w referendum. Jednocześnie jednak tak manewrując tą kiełbasą aby można było ją z czasem wycofać czy też wypchać trocinami. No i unia, razem z rządem, w którym nawiasem siedziała wówczas partia chłopska, wybrnęły z tego problemu po mistrzowsku. Wszystkim jak leci obiecano płaskie dopłaty od posiadanego hektara, kropka. Unijny socjalizm nie mógł trafić na podatniejszy grunt. Czy się stoi, czy się leży, czy hektar stoi zbożem czy też leży ugorem – euro za nic miało płynąć, i to tego jak na warunki polskie całkiem sporo. Chłop obwachał przynętę i ją połknał, wraz z haczykiem. Referendum przeszło jak burza, po myśli władz i zgodnie z oczekiwaniami EU.
Połkniętym haczykiem było to czego niedopowiedziano: że dopłaty stanowiące i tak jedynie ułamek tego co otrzymują zachodni chłopi nigdy nie zostaną wyrównane DLA WSZYSTKICH początkowych beneficjentów. Masy były potrzebne jedynie do oddania głosu „tak” w referendum. Wyrównanie dopłat „jak leci” dla nowych milionów chłopów było niemożliwością od samego początku i jest jeszcze mniej prawdopodobne dzisiaj. Unia daje do zrozumienia, nie nazywajac oczywiście rzeczy po imieniu, że owszem, dopłaty za lat XYZ się wyrównają, ale nie wcześniej zanim pogłowie chłopów polskich (tj. uprawnionych do otrzymywania manny z Brukseli) zmiejszy się o conajmniej 90%. Wtedy dopiero ewentualne dopuszczenie do stołu niedobitków ze wschodu nie będzie groziło zawałem całego CAPu. A nawet i to w świetle ostatnich tendencji wydaje się niezbyt prawdopodobne. Biorąc pod uwagę kontrowersje jakie budzi dalsze finansowanie CAPu cynik9 sądzi że do tego czasu EU połknie żabę i z własnej inicjatywy drastycznie zredukuje subsydia CAPu jak leci. W ten sposób ci którzy przetrwaliby przewidywaną masową redukcję zatrudnienia na wsi dobiją wprawdzie do europejskiego poziomu świadczeń, ale będą one do tego czasu sporo niższe ( i słusznie) niż obiecywana jeszcze kilka lat temu nirwana.
Na razie jednak muzyka gra. W trzy lata po wstąpieniu do EU euro-sympatie odwróciły się kompletnie. Koledzy po fachu cynika9, którzy jeszcze niedawno z widłami byli gotowi iść na Brukselę, pod wpływem euro-dotacji przemienili się w euro-entuzjastów. Jeszcze chwila a z traktorów powiewać będą niebieskie chorągiewki unii. I nic dziwnego. Za każdy hektar leżący odłogiem (no ok, wystarczy dla niepoznaki skosić trawę raz na rok ;-)) unia płaci coś około 700 zł. Składa sie na to ~270 zł dopłaty podstawowej, ~300 zł dopłaty uzupełniającej oraz w naszym (trudnym do uprawy ?) rejonie poj. Drawskiego dopłata za trudne warunki. Wystarczy więc mieć kilka hektarów by zapewnić sobie niezłą, automatyczną rentę, nie wymagajacą specjalnego wysiłku ponad kłopot wypełnienia druczku. Niech żyje UE!
Unia pomyślała również o tych którzy czuliby się nieswojo nic nie robiąc (chociaż zdaje się że jest ich niewielu) i otworzyła możliwość innych, dodatkowych dopłat związanych z rodzajem zakontraktowanej uprawy. Dla kompletnych leni zaś, tyle że przedsiębiorczych, istnieje także możliwość trzecia – zasadzenia na wszystkim lasu i oraz codziennego pilnowania czy dobrze rośnie, zgodnie z normami EU.
Oczywiście w euro-dialekcie inkasowanie szmalu za las czy koszenie trawy raz na rok nie oznacza że „rolnicy otrzymują pieniądze za nic”. Wyjaśniając wypowiedź komisarzowej Fischer-Boel Gazeta Wyborcza zauważa że rolnicy „muszą latami przestrzegać wielu wspólnych unijnych norm i przepisów będących odzwierciedleniem oczekiwań społecznych” i „otrzymują wsparcie jedynie wówczas, gdy ich działalność jest zgodna z tymi normami„. Nareszcie więc ktoś wyjaśnił reszcie ciemnego społeczeństwa jakie są jego oczekiwania: dawać się oskubywać utrzymując uprzywilejowaną kastę właścicieli ziemskich produkujących drogo, a wszystko dla przywileju euro-solidarnego przepłacania za żywność.
Każde party ma jednak to do siebie że się kiedyś kończy. Jak długo potrwa obecne euro-party na wsi polskiej niezupełnie jeszcze wiadomo. Są jednak pewne znaki że już teraz rząd myśli o jego redukcji. Co ciekawe, zabiega o to nie kto inny jak właśnie wybraniec mas chłopskich minister Lepper. Jeszcze w grudniu ub.r. ministerstwo rolnictwa zdecydowało o zmianie reguł dopłat bezpośrednich, zostawiajac zainteresowanym w 2007 jedynie marną dopłatę podstawową. Czyli obcinajac mannę o połowę. I jak tu gospodarzyć? 🙁
Aby otrzymać dopłatę uzupełniającą chłop musiałby udowodnić że już rok wcześniej posiadał chociaż jedną krowę, kozę lub owcę. W dodatku wysokość tej dopłaty minister miał sprytnie „ustalić w rozporządzeniu”. Czytaj – przystrzyć o połowę gdy tylko nadarzy się okazja, ha, ha, ha.
Pełne szczegóły nie są jeszcze znane, tym bardziej że decyzja ministerstwa musi być zatwierdzona wcześniej w Brukseli. Nie należy się jednak spodziewać aby komisarzowa Fischer-Boel i jej brukselscy biurokraci mieli coś przeciwko decyzji polskiego ministra o obcięciu dopłat polskim chłopom. Podejrzewać raczej należy że jak się polscy chłopi kapną jak się ich robi w konia to ich minister rolnictwa będzie musiał znacznie ograniczyć wizyty w terenie. 🙂
Nie jest też zupełnie jasne jakie będzie ostateczne przeliczenie kozy na pole, oraz czy jedna koza obsłużyć będzie mogła kilkaset popegeerowskich hektarów powykupowanych przez rozmaitych spekulantów. Dla nich nastają niewątpliwie cieżkie czasy, bo nawet jedna koza trzymana w mieszkaniu w Wwie na 7 piętrze może przecież sprawić sporo niewygód. Tak czy owak, gwałtowny wzrost zapotrzebowania na kozy wydaje się być jednak pewny. Szczególny popyt cynik9 przewiduje również na rynku zdjęć kóz na łące z datą o rok wstecz, mogących służyć w celach dowodowych.
Osobnej warstwy rozrywkowej całej szopce powinna dostarczyć procedura rządowej kontroli co komu rok temu trawę gryzło i na jakiej łące oraz barwna procedura odwołań od decyzji urzędowych. Bez wywiadów środowiskowych chyba się nie obędzie….
Można też pokusić się o przewidzenie następnego kroku. Trudne warunki do uprawy roli na poj. Drawskim prawdopodobnie wkrótce wydatnie się poprawią, co umożliwi troskliwemu ministrowi zlikwidowanie następnej dopłaty rozpieszczającej swoich wyborców :-D. Tak więc faktyczni właściciele koziołków Matołków skaczących po bone-fide łąkach nie mają powodów do zacierania dłoni i oddychania z ulgą że się wybronili. Proces dokręcania śruby z bonanzą dopłat bezpośrednich dopiero się rozpoczął. Akcja redukcji pogłowia chłopów w ramach integracji europejskiej, metodą wykruszania i powolnego zaciskania pasa jakiś czas potrwa. Popyt na niebieskie flagi unijne na wsi polskiej wzrastał dalej raczej nie będzie.
Jedynie Debetowi nie jest do śmiechu – właśnie planuje wnieść skargę do Strasburga o dyskryminację – no bo czemu niby koza ma być lepsza od konia? Pewnie ma w tym rację, koń by się uśmiał!
©2007cynik9
Leżenie brzuchem do góry może nie być takie złe… zwłaszcza dla właściciela brzucha 😉
Wyraźnie prezent 500 zł dla każdego od hektara miał znacznie większą siłę przekonywania, plus do tego zaletę prostoty. Wątpię aby gościa z 2-3 hektarami mgliste obietnice z Brukseli mogły zamotywować wystarczająco aby głosował na „tak”. Z drugiej strony dla Brukseli byłby to logistyczny zły sen, ponieważ musiałby to być zupełnie inny system cen gwarantowanych niż na zachodzie.
Ale cierpliwości, na zachodnim systemie to się i tak skończy. Tyle że dla 3%, nie dla 30%…
To ja juz nic z tego nie rozumiem. Po co UE korzystala z takiego mechnizmu „marchewkowego” dla chlopow, zamiast np. obiecac wyzsze ceny gwarantowane na skup produktow rolnych? Wtedy chociaz placilaby za aktywnosc w produkcji stosunkowo dobrej jakosciowo zywnosci, a tak placi za lezenie brzuchem do gory…
Rzecz w tym że stałe dopłaty do hektara, zupełnie niezależne od tego co się z nim robi, i czy się wogóle coś robi, zostały wprowadzone na wschodzie doraźnie, głównie na potrzeby przepchnięcia referendum – każdy chłop musiał coś dostać aby głosować „tak”. W reszcie EU dopłaty są wprawdzie sporo wyższe ale uzależnione od tego co się uprawia. Daje to EU przynajmniej pretekst do twierdzenia że uprawia jakąś „polityke rolną” i że rozdawnictwo publicznej kasy nie odbywa się „za darmo”.
Redukcja ilości chłopów z 30% do 3% oczywiście nie zmniejszy ilości hektarów, ale ograniczy ilość beneficjentów docelowych, możliwie nawet znacznie wyższych świadczeń unijnych które jednak, tak jak i w reszcie unii, powiązane będą w jakąś aktywnością rolną.
Słowem – obecne dopłaty do hektara na zasadzie „czy się stoi czy się leży” są jedynie czasowym folklorem, który właśnie zaczyna być ograniczany.
pozdr.
Jednej rzeczy tu nie rozumiem. Skoro doplaty bezposrednie i tak sa z hektara, to czemu UE tak bardzo niby przeszkadza ilosc ludnosci na polskiej wsi? W koncu redukcja ilosci chlopow z 30% do 3% nie zredukuje ilosci hektarow, a jedynie spowoduje konsolidacje gospodarstw. Argumentacja wydaje sie wiec byc niezbyt logiczna.
Natomiast po lekturze tego bloga wreszcie zrozumialem zagadke ktora na swoim blogu staral sie jakis czas temu wyjasnic Bartosz Weglarczyk.
https://bartoszweglarczyk.blox.pl/2007/04/Komandosi-kupuja-kozy.html#ListaKomentarzy