jednak na kanonizację Mugabe się nie zanosi
Warto może podekscytowanym ostatnimi zwyżkami na WGPW inwestorom podsunąć ideę rzeczy przy której zysk WIGu nawet za ostatnie 2 lata jest błędem zaokrąglenia. Chodzi tu o – mała pauza dla podwyższenia napięcia – indeks giełdy w Zimbabwe. Ten sympatyczny kraj, jak wiedzą czytelnicy tego bloga, cieszy się od pewnego czasu szczególną uwagą cynika9 z uwagi na seryjne bicie rozmaitych rekordów ekonomicznych. Czyni to zresztą od dość dawna chociaż dopiero ostatnio jakby o tym trochę głośniej.
A szkoda, bo był może czas aby się na ten cud gospodarczy załapać. Jest być może i teraz – ale tylko dla odważnych, z doświadczeniem we wskakiwaniu do pędzącego ekspresu. Indeks ZIE bowiem (Zimbabwe Industrial Exchange) wzrósł jedynie od początku br. o drobne 600%, zaś w ciągu ostatnich 12 miesięcy wzrósł o, bagatela, 12000%. Nie, to nie jest błąd, drogi czytelniku, ani też autor nie spadł jeszcze z Debeta – dwanaście tysięcy procent! Proszę bardzo, są jeszcze giełdy gdzie można godziwie zarobić… 😉
Stawia to oczywiście pod znakiem zapytania wogóle celowość inwestowania w cokolwiek innego gdziekolwiek indziej, nieprawda? Po co te nasze dywagacje o czwartym filarze, po co GPW, OFE i co tam jeszcze? Wystarczy swoje oszczędności emerytalne sprytnie wpuścić do Zimbabwe na kwartał i voila – możemy od razu przejść na dobrze zasłużoną emeryturę. A jeżeli do tego potrzymamy jeszcze kwartał dłużej to już możemy obstalowywać willę z basenem w Monako czy kupować Mercedesa S. Nieprawda?
Niestety, marzenia o wcześniejszej emeryturze rozwiewa J.P.Koning uchylając rabka tajemnicy cudu w Zimbabwe na stronie Instytutu Misesa. W rzeczywistości Zimbabwe jest klasycznym przypadkiem kompletnej degrengolady i ekonomicznej desintegracji, o czym pisaliśmy zresztą nie tak dawno w Uśmiechu z Zimbabwe. GDP leci na dół od siedmiu lat. Ekspropriacja białych farmerów w ramach „reformy rolnej” doprowadziła do zapaści sektora rolnego. Turystyka również leży. Miejscowy kacyk rozłożył nawet kurę znoszącą do niedawna literalnie złote jajka – sektor wydobycia złota i platyny. Inflacja szaleje na poziomie 1700%, przy bezrobociu rzędu 80%.
Jak więc jest możliwe to co zdawałoby się zaprzecza zdrowej logice – że w środku ekonomicznej ruiny kwitnie giełda? A kwitnie bez wątpienia skoro tempo jej wzrostu jest trzy razy większe niż inflacji. Koning wyjaśnia o co chodzi na gruncie teorii cyklu ekonomicznego szkoły austriackiej. Mówi ona że przebieg cyklu ekonomicznego który obserwujemy jest nie tyle odzwierciedleniem naturalnego stanu gospodarki ile odzwierciedleniem nadmiernej podaży pieniądza. Czyli na chłopski rozum – nadrukuj wystarczajaco dużo pieniądza a różne cyrki będą się działy same.
Nowo wydrukowane góry pieniądza nie są z helikoptera równomiernie rozrzucane po równo dla każdego. Szkoła austriacka mówi że nowy pieniądz wchodzi na rynek jedynie poprzez specyficzne „furtki”. Głównymi furtkami są banki. Banki z kolei inwestują ten pieniądz w akcje, lub też pożyczają go tym którzy inwestują w akcje. Proces inwestycyjny stale przyspiesza, ponieważ każdy chce się pozbyć gwałtownie tracącego na wartości papierowego pieniądza jak najszybciej.
Wiele alternatyw dla inwestowania w akcje Zimbabweańczycy po prostu nie mają. Przetrzymaj parę dni to co zostało po opędzeniu najpilniejszych potrzeb i pieniądz staje się warty połowę. Włóż do banku – niewiele lepiej. Rządowe obligacje – finansowe samobójstwo. Ucieczka w obce waluty – niemożliwa, droga zabarykadowana przez rząd. Jedynym więc wyjściem jest zakup akcji, jakichkolwiek i jak leci, jako jedynego aktywa które rośnie. Ponieważ jest to jedyna droga ucieczki przestraszonego kapitału to nic dziwnego że komin giełdowy leci do nieba!
Zanim jednak inwestorzy na parkiecie GPW i gdzie indziej zamkną rachunki i zaczną wykupywać bilety do Zimbabwe, zrobiliby dobrze zapamiętując ten jeden morał z zimbabweańskiego laboratorium – to co się dzieje z giełdą jest niekoniecznie odzwierciedleniem stanu gospodarki, jak głoszą wolnorynkowe katechizmy. To również, a w wielu przypadkach jest to przede wszystkim rezultat manipulowania podażą papierowego pieniądza przez bankierów centralnych. W sytuacjach skrajnych oznacza to nic innego jak receptę na sztucznie generowaną hossę na giełdzie. Jak na przykład w sympatycznym Zimbabwe. Wystarczy coraz szybciej drukować pieniądz aby giełda (lub np. nieruchomości) coraz szybciej rosła w cenie, bez żadnego związku ze stanem gospodarki. Aby się dowiedzieć co mówi szkoła austriacka na temat przykrego końca owych sztucznych hoss generowanych przez nadmierną podaż pieniądza czytelnik może poszperać w materiałach na stronie Instytutu Misesa. Uchylmy rąbka tej tajemnicy – epizody nie kończą się zazwyczaj happy endem.
©2007cynik9
@kartofel/@eportfel:
no further comment – nie od dziś wiadomo że czytelnicy tego bloga to myśląca ( i potrafiąca wyciągać konkluzje) mniejszość! 😉
apropos M3: jest to też publikowane na stronie NBP.
apropos „giełda [US] rośnie jak na drożdżach” : nieruchomości [US] też rosły jak na drożdżach… 😉 😉 …
pozdr
No dobrze, a czy to, w mniejszym stopniu, odnosi się również do NYSE i innych „cywilizowanych” giełd?
Wszak dane makro z US są co najmniej nie najlepsze a giełda rośnie jak na drożdżach. Warto byłoby rozwinąć temat.
W Polsce też podaz pieniądza szybko się powiększa. Citibank szacuje, że w 2006 (M3,r/r) wzrosła o 15,7%, podczas gdy w 2005 było 10,3%, w 2004 8,7%, w 2003 5,6%. Ale i tak sporo nam brakuje do Zimbabwe.
Mój komentarz odnosi się oczywiście do zagranicznych inwestorów.
Czy wychodzi na to, że na tę giełdę można wejść, ale nie można wyjść z powodu rządowych ograniczeń wymiany walut? 😀