Może na początek małe interludium, dla odświeżenia pamięci? Sto złotych polskich. Ile wcieleń miało w ciągu ostatnich dwóch pokoleń?
Za każdym z tych banknotów krył się trud czyjejś pracy, wysiłek aby coś osiągnąć, coś zbudować, coś zrobić. I być może chęć aby owoce tej pracy zachować na przyszłość. I jaką, oprócz czysto numizmatycznej, wartość mają one dzisiaj? z-e-r-o, z wyjątkiem ostatniego. A jaką wartość będzie miał również ten ostatni za 20 lat?
A tu inny przykład papierowego pieniądza w akcji. Czy chcesz, drogi czytelniku, stać się szybko milionerem? nawet miliarderem?
banknot o wartości 500 miliardów dinarów, o ile taka jest oficjalna nazwa piątki z 11-oma zerami, Serbia 1993
A to dla tych którym jakoś marki lepiej się kojarzą historycznie od dinarów, których zawsze było „dużo”… Garść takich papierków i można by dobić do biliona marek! Honor zostania markowym bilionerem był zarezerwowany dla mieszkańców Republiki Weimarskiej.
banknot o wartości 20 milardów marek, Republika Weimarska, 1923
Dochodzimy w tym miejscu do kluczowego pytania – w jakim stopniu można ufać papierowi? Racjonalna odpowiedź – w takim mniej więcej w jakim ufamy dyscyplinie polityków i bankierów że mając dostęp do bezpłatnego drukowania pieniadza nie nadużyją tego przywileju. Jaka jest na to szansa?
Hmm, gdyby się to zdarzyło byłaby to niewątpliwie premiera światowa -jeszcze bowiem nigdy się to nie udało w dłuższym okresie czasu. Każdy eksperyment z papierowym pieniądzem na przestrzeni 900 lat – bo tyle mija od pierwszej o nim wzmianki – zakończył sie fiaskiem i osiagnięciem przez pieniądz swojej rzeczywistej wartości – czyli zera. Czasem okresy te bywały dłuższe, czasem krótsze. Czasem bardziej, czasem mniej burzliwe. Ale koniec był zawsze ten sam: turbulencja, inflacja, wykreślanie iluś tam zer, nowe obietnice, nowe
banknoty, nowa szata graficzna, nowe kolory.
I oszczędności milionów ciułaczy idące z dymem.
Funt rubli warty dolara – brzmiał kiedyś żart o
parytecie walut. Ale do dziś najbardziej się z niego
śmieją – w drodze do banku – szczęśliwi posiadacze
złotych carskich pięciorublówek, takich jak ta obok.
Wniosek nasuwa się chyba sam. Część naszego filara IV – jako polisa ubezpieczeniowa całego emerytalnego portfela – stanowić powinno złoto.
Cele są dwa. Po pierwsze jako ubezpieczenie na wypadek kryzysu finansowego który ogarnąć może rynki kapitałowe na świecie. To jest, „może”, nie „musi”. Ale góra papierowych obietnic jest po prostu tak duża że szansa in pożar od przypadkowej iskry rośnie. Może do tego wystarczyć np. upadek dużego miedzynarodowego banku czy hedge funduszu, być może związany z nieudaną spekulacją w derywatywach, albo panika prowadząca do zapaści dolara. Nie da się też wykluczyć możliwości kryzysu regionalnego, szczególnie prawdopodobnego na szybko rosnących rynkach wschodzących. Wiele z prosperity ostatnich kilku lat np. opiera się na spekulacyjnym kapitale zagranicznym, który może uciec z rynku przy pierwszych oznakach kłopotów, przekształcając problem rozwiązywalny do rozmiarów kryzysu.
W czasie takim zaufanie do papieru gwałtownie spada, sentyment się odwraca i panikujacy inwestorzy szukają bezpieczeństwa w starodawny sposób – w metalach szlachetnych. Jest prawdą że w okresie hossy i szybko rosnących aktywów niewielu inwestorów zaprząta sobie głowę rozważaniem zmiany koniunktury, nie mówiąc już o krachu. Tym bardziej jednak „polisa ubezpieczeniowa” w postaci złota ma sens bo, jak parasol w upał, niewiele obecnie kosztuje, a ryzyko wydaje się niewielkie. Jeżeli kryzysy i sytuacje podbramkowe bedą nas szczęśliwie omijać przez najbliższe 20 czy 30 lat, 5%-10% złota w portfelu emerytalnym w najgorszym razie zachowa swoją wartość podczas gdy pozostałe 90% podczas niekończącej się pięknej pogody zarobi na wspaniałą emeryturę! A gdyby…gdyby jednak doszło do katastrofy papierowej piramidy, wtedy z „papierowej” część emerytalnego portfela może niewiele zostać. Ale wtedy właśnie szybujace w stratosferę złoto stratę tę może zrekompensować z nawiązką.
Sens pewnej pozycji w złocie w emerytalnym portfelu polega jednak również na tym że wydaje się ono w obecnej sytuacji atrakcyjną lokatą długoterminową, niezależnie od wspomnianej roli polisy ubezpieczeniowej.
Dlaczego? dlatego że przez dziesięciolecia dolar był synonimem złota, w niego ludzie wierzyli i w nim, a niekoniecznie w złocie odkładali oszczędności. Dolar był w końcu „tak dobry jak” złoto, a konstytucja USA w sposób jednoznaczny deklaruje złoto (i srebro) jako jedyny środek płatniczy. W miedzyczasie jednak parytet złota zlikwidowano, choć cały swiat, w swoistej inercji, nadal gromadził dolary jako „walutę rezerwową”. I czemu nie – tak jak Anglia w XIX, Ameryka w XX wieku dominowała ekonomicznie, i bedąc największym kredytorem zbierała tego owoce mając walutę chętnie przyjmowaną na całym świecie. Góry dolarów krążyły, i miały się dobrze, nawet w krajach realnego socjalizmu.
Obecnie jednak karty się powoli odwracają, i po kulminacji dolarowego przypływu następuje odpływ. Bez zbytniego wchodzenia w liczby, przynajmniej w tym odcinku, zdajmy sobie sprawę z kilku faktów, dostępnych dla każdego kto chce szukać. Ameryka jest obecnie najwiekszym dłużnikiem na świecie, przy czym dług (federalny) stale rośnie. O ile oficjalny dług byłby jeszcze do spłacenia, wysokość faktycznego długu jest w rzeczywistości wielokrotnie większa, około pieciu razy, głównie z uwagi na gigantyczne zobowiazania emerytalne bez pokrycia. Ich skala będzie stawała się oczywista od 2011, kiedy to pierwsze roczniki powojennego wyżu zaczną przechodzić na emeryturę i pukać po social security i medicare (ubezpieczenie medyczne emerytów). Nie jest to przy tym żadna wiedza tajemna – dane te są jak najbardziej oficjalne.
W tej sytuacji spłacenie rzeczywistego długu w czymkolwiek przypominającym wartość nabywczą obecnego dolara wygląda na praktycznie niemożliwe. Jedyna droga, stosowana zresztą wielokrotnie w przeszłości, jest więc jasna – drukować pieniądz na trzy zmiany, i spłacać długi coraz bardziej rozwodnionym dolarem. Nie wykluczone że tym razem owo rozwodnienie dolara nie wystarczy i że efektywny zgon pacjenta zostanie kreatywnie zamaskowany powstaniem nowej waluty – amero – na wzor euro. Wszystko to, plus znaczne wydatki jak okiem sięgnąć, plus bardziej konserwatywny profil inwestującej publiki sugeruje długofalowy trend wznoszący złota w stosunku do, i kosztem walorów papierowych. Dotyczy to zresztą w podobnym stopniu również innych walut, które mogą wprawdzie dawać sobie radę lepiej ale którym banki centralne, dla zachowania konkurencyjności, nie pozwolą na nadmierną aprecjację względem waluty US.
Podsumujmy na zakończenie faktory które czynią ze złota murowanego faworyta do naszego filara IV.
Po pierwsze – nie jest papierem! Papier miał – przyznajmy – wyjątkową koniunkturę w ostatnich kilku latach. Hossa na rynkach międzynarodowych, moda na rynki wschodzące, wejście kraju do UE, znaczne sumy oszczęności emerytalnych trafiające na giełdę. Dodatkowo inflacja w Polsce, która z dwucyfrowej jeszcze parę lat temu spadła do poniżej 2%, stworzyła unikalny klimat dla obligacji. W tej sytuacji OFEs pracowały na wszystkich czterech cylindrach, osiągając imponujące zwroty (od początku) rzędu 130%. Wow! Rozentuzjazmowana publika nie chce słyszeć że w perspektywie jest to jednak prędzej aberracja która może się prędko nie powtórzyć, niż reguła na przyszłość.
Dla porównania złoto, w tym samym okresie (1999-2006) również nie było złą inwestycją, choć urosło „jedynie” 65% w złp. Jest to więc połowa zwrotu typowego OFE.
Sądzę jednak że jest niezła szansa że w najbliższych kilku latach karty się odwrócą a kumulatywne wyniki się wyrównają, a być może następnie przeważą na korzyść metalu. Złoto ma bowiem szanse dalej się piąć w dotyczczasowym rytmie dwóch kroków do przodu i jednego do tyłu. Natomiast zbliżająca się recesja w USA prawdopodobnie spowoduje dawno oczekiwaną korektę przewartościowanych indeksów na świecie. Zważywszy że 40% kapitalizacji GWP jest zza granicy, GPW może odczuć to szczególnie nieprzyjemnie. W dodatku wydaje się że stopy procentowe w kraju osiągnęły dolny pułap. Gwarantowałoby to koniec bonanzy z obligacjami rosnącymi na tle malejących stóp procentowych, i bolesny marsz stóp w góre przez jakiś czas, w którym wartość obligacji spada, a nie rośnie.
Po drugie, złoto nie jest związane z tymi czy innymi rynkami, w szczególności niestabilnymi rynkami wschodzacymi. Spadek na jednym czy drugim rynku złotu nie przeszkadza. Nie znaczy to że i w złocie nie zdarzają się spektakularne spadki i równie spektakularne rajdy. Ich przeżycie, bez ulegania panice i bez pochopnych decyzji, jest ważne dla końcowego sukcesu. A nie jest to takie proste, szczególnie gdy propaganda z mediów regularnie ogłasza kolejny koniec „boomu” w surowcach czy też nowo odnalezioną „siłę” dolara. Rzecz do zapamietania – główny trend złota jest -grosso modo – odwrotnie skorelowany z rynkami kapitałowymi, przez co jest dzisiaj szczególnie atrakcyjny.
A po trzecie wreszcie – i najważniejsze – bezpieczeństwo od ZUSu/państwa. Ok, przyznajmy to szczerze – pare złotych Krugerrandów, Golden Eagles czy chińskich Pand, dobrze zasztauowane na strychu czy gdzieś „pod gruszką”, nie bardzo pasuje do marmurowych progów bankowego establishmentu. Nie ma tez sex-appealu inwestycji w najnowszy fundusz akcji szybkiego wzrostu na WIG czy zakupu paru akcji GOOG (Google). Ale gwarantuje za to spokojny sen i pewność że nigdy nie zabierze tego ZUS czy państwo, jak by się nie starało. Nawet gdyby ZUS zdołał zawłaszczyć sobie III filar emerytalny z jego IKEs, i nawet gdyby pojawił się rząd który, jak Roosevelt w USA, zdelegalizowałby na lata posiadanie złota i próbowałby je skonfiskować….Że się tutaj nie zdarzy? Miejmy nadzieję! Ale od tego właśnie są polisy.
Ok, czas dać sobie na razie spokój ze złotem i zająć się dla odmiany karpiem!
Przyjemnej Wigilii i reszty Świąt. Następny odcinek już po świętach.
©2006cynik9
p.s.1 Jedna uncja złota kupuje obecnie (poł. grudnia 2006) jedną akcję GOOG, plus minus. Debet twierdzi że za trzy lata będzie kupowała nie jedną ale 10… 🙂
p.s.2 He, he, wygląda jak by the Economist czytał ten blog… 🙂
(link do artykułu o „paper money” stał się w międzyczasie płatny – sorry, cynik9 1.2.07)
Wygląda na to, że Debet troszkę się pomylił co do wartości ale nie trendu. Teraz 1 uncja złota kupuje 2,5 akcji Google