Królewiec, Złocieniec i watahy Hunów

historia o tłuczeniu i sklejaniu

Zamek w Królewcu

Królewiec łączy z 16 tysięcznym Złocieńcem na poj. Drawskim długa paralela historyczna. Może nawet dłuższa niż by się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. W obu przypadkach zaczątek osadzie dał strategicznie położony zamek nad rzeką. Oba miasta równolegle maszerowały przez dzieje, na ogół po tej samej stronie historycznych podziałów. W obu dominował żywioł germański, oba doświadczyły podobnych zawirowań historii. Oba na koniec zmieniły nie tak dawno właściciela w raczej dramatycznych okolicznościach. Zamki w obu miastach były bronione i zdobywane, palone i odnawiane, przebudowywane i rozbudowywane. Przetrwały Husytów, Krzyżaków, Templariuszy, potop szwedzki, wojnę 30-letnią,  kampanie napoleońskie. Wyszły obronną ręką z zawieruchy I wojny światowej. Nawet II wojna światowa nie oznaczała końca, choć łatwo mogła. Mimo pożaru po alianckim nalocie w 1944 solidna konstrukcja murów zamku w Królewcu zdołała przetrwać. Nie dała się nawet późniejszym nalotom, artylerii radzieckiej i walkom ulicznym o miasto w 1945 które zrównały z ziemią znaczną jego część. Ostatecznie uległa dopiero lokalnym Hunom w dwadzieścia parę lat później.

W podobnych okolicznościach zakończył swój żywot zamek w Złocieńcu. Tu, szczęśliwym trafem, nie było żadnych zniszczeń wojennych, mimo ciężkich walk wokół. Krasnoarmiejcy też się nie ogrzewali w zamkowych komnatach paląc na podłogach meble i książki z miejscowej biblioteki. Świadkowie wczesnych lat powojennych wspominają doskonale zachowany obiekt, pusty, gotowy do zamieszkania [1]. Wydawać by się mogło że w zrujnowanym wojną kraju nienaruszony lokal tego typu będzie skwapliwie wykorzystany.

Lokalnym Hunom coś jednak w zamku przeszkadzało. Być może była to sama świadomość życia w cieniu zachowanego świadka historii. Historii która nie była ich historią i której instynktownie się obawiali. W dodatku historii która nie bardzo rymowała się z propagandą „powrotu do macierzy” bo jakby nie rozciągać faktów zamku pod macierz podciągnąć się nie dawało. Stąd zapewne pomysł rozwiązania radykalnego – zlikwidować niewygodnego świadka!

Zamek w Złocieńcu

I tak, solidarnym wysiłkiem na przestrzeni kilku powojennych lat, miejscowe watahy Hunów dokonały grupowego samosądu nad zamkiem, rozszabrowując obiekt do zera. Dzień po dniu, klamka po klamce, okno po oknie. Najwidoczniej nie bez cichej aprobaty ze strony miejscowych notabli, a być może nawet z ich zachętą. Trudno sobie inaczej wyobrazić aby dewastacja w tej skali dokonała się wbrew ich woli i wiedzy. Na koniec sama władza położyła kres torturom skazanego, wysadzając stojące jeszcze jakiś czas ruiny w powietrze.[2]   Wszystko oczywiście w trosce o bezpieczeństwo okolicznej ludności…

Mniej więcej w tym samym czasie saperzy Breżniewa wysadzali w powietrze mury zamku w Królewcu jako „symbol faszyzmu i dominacji pruskiej”. Kawałki obcego muru przestały irytować nowych właścicieli,  w tym przypadku nigdy wcześniej nie mających nawet z tą ziemią niczego wspólnego. Historia zamków w obu miastach dobiegła końca. Hunowie zwyciężyli.

Oczywiście większość dewastacji wojennych zawdzięczamy innego rodzaju Hunom, tym w mundurach. Po wojnie wielkim wysiłkiem zniszczony kraj podjął dzieło odbudowy, ratując nadwerężone konstrukcje zabytków i pieczołowicie rekonstruując wiele innych z ruin. Każda odbudowa to osobna karta trudu i poświęcenia, ale i przesłanie. Przesłanie o woli naprawienia tego co wróg starał się zniszczyć i wymazać, i dowód że się to nie udało bo udać się nie miało prawa. Że tryumf Hunów byłby nie do przyjęcia.

W niektórych przypadkach rekonstruowano nawet obiekty całkowicie zniszczone, z których dosłownie nie ostał się kamień na kamieniu. Jako zabytki budzą one mieszane uczucia. O zamku warszawskim przypomniano sobie dopiero 30 lat po wojnie, uderzając w wygodnym momencie w patriotyczny gong. Ale zamek warszawski to przede wszystkim symbol narodowy. Każdy zna dramatyczne kadry palącej się wieży zamkowej w 1939. Każdy wie że zamek-symbol uległ najazdowi umundurowanych Hunów którzy chcieli zniszczyć to co reprezentował.

Hunowie w mundurach ostatecznie przegrali. Napiętnowano ich i ukarano przepadkiem mienia. Ale w ferworze wymierzania sprawiedliwości dziejowej również mienie to, tak jak jego dawni właściciele, trafiło na ławę oskarżonych. Zajęci wyrównywaniem krzywd zwycięzcy nie zauważyli że majątek ten należy teraz do nich. Nie zauważyli że pastwiąc się nad tym oskarżonym w rzeczywistości kopią się sami po kostkach i sami przekształcają się w Hunów. Równie niszczycielskich jak pierwowzór, ale jednocześnie i pociesznych w swojej furii niszczenia tego co sami posiadają. Pewnie nawet Atylla by się nad tym zastanowił….

Nie wiadomo czy dzieci radzieckich Hunów w przechrzczonym na Kaliningrad Królewcu wpadną kiedyś na pomysł „odbudowy” zamku, wrażej twierdzy nad Pregołą która kiedyś tak denerwowała ich rodziców. Wygląda jednak na to że myśl ta nie jest zupełnie obca ich rówieśnikom w Złocieńcu, gdzie zwolenników „odbudowy” zamku rozszabrowanego wcześniej przez ich rodziców przybywa. Trudno zresztą odmówić temu pewnej racjonalności. Od przybytku w końcu głowa nie boli a pusty plac trzeba jakoś zagospodarować. Więc jeśli jakiś deweloper przypomni sobie o mieście, to czemu nie?

Jest jednak jedno kłopotliwe pytanie – jakie będzie przesłanie w tym przypadku? Świadectwo o czym miałby dać wybudowany na nowo zamek? Czyżby doszło do masowego nawrócenia Hunów i ich kolektywnej skruchy? Zagadkowa zmiana genetyczna w dwóch pokoleniach? Czyżby okoliczne domy podreperowane zamkowymi zdobyczami stały się nagle jakby mniej przytulne? A może po prostu jeszcze jedna ilustracja naszej odwiecznej metody – najpierw stłuc, potem sklejać – której lepiej nie nagłaśniać?

Pewnie, niech powstanie w Złocieńcu co ma tam powstać. Elegancki czterogwiazdkowy hotel z garażem i basenem, centrum konferencyjne, pasaż handlowy, czy cokolwiek. Niech się hotel nazywa „Zamkowy”, albo pasaż „Podzamcze”. Niech będzie nawet stylizowany, w ogólnej linii, na swojego poprzednika.

Ale przez szacunek dla historii, pewna doza skromności i odrobina skruchy wydają się na miejscu. Może lepiej nie nazywać nowego obiektu „zamkiem” bez cudzysłowu, zwłaszcza „zamkiem odbudowanym”? Bo tak jakoś nie za bardzo to wypada… trochę jak dawać poplamioną wizytówkę. Narazić się można na zjadliwą ironię i kłopotliwe pytania. Tym bardziej że wokół wciąż niszczeją inne obiekty których Hunowie nie zdążyli do końca zrujnować i które można jeszcze autentycznie uratować.

W jednym można złocienieckich Hunów zrozumieć – to nie był “ich” zamek. Owszem, byli jego nowymi właścicielami i mądrzej było go nie niszczyć. Ale skoro już zniszczyli to stało się, klamka zapadła. Jeżeli teraz ich dzieci pragną mieć znów zamek per se, i nazywać go zamkiem,  to i tego pewnie mogą dopiąć. O tyle szlachetniej budować niż burzyć. Ale ich dobre intencje nie staną się od tego lepsze i będzie to już tylko ich nowy zamek. Jedynie falsyfikat, kopia wzniesiona na miejscu prawdziwego zamku Wedlów i von Borcke’ów. Kto wie, być może również i ona przetrwa kolejne 600 lat i nabierze autentyczności, zanim jej nie rozwalą kolejni Hunowie.

Sądzę jednak że tym razem najwłaściwsza byłaby chwila cichej refleksji o mniej chlubnych kartach najnowszej historii i jedynie dyskretna tablica w lobby nowego hotelu przypominająca gościom że „w tym miejscu stał niegdyś…” No i broszura o losach prawdziwego zamku dostępna dla zainteresowanych w hotelowej recepcji.

©2006cynik9

[1] Jarosław Leszczełowski, „Tropami złocienieckiej historii”, Wydanie specjalne tygodnika „Pojezierze Drawskie”, 12 VIII 2006.

[2] Czytelnik zwraca uwagę że swój wkład mogła również wnieść wzajemna niechęć i współzawodnictwo pomiędzy lokalnymi ośrodkami władzy w Drawsku i Złocieńcu w owym czasie.

[3] Ciekawa relacja z walk o Królewiec w kwietniu 1945 jest tutaj