Pomysły na wieś (2)

#3 – racjonalizacja dopłat     #4 – gospodarstwo rodzinne tak, bez durnych definicji

 

Dopłaty rolne – socjalizm + mafiaPunktem wyjściowym powinno być zero dopłat i gospodarka rolna w pełni rynkowa, nieprawda?  Na pewno wszyscy się z tym zgodzą!   Gdzie jak gdzie, ale w  2GR socjalistów (co? ja socjalista? nigdy w życiu!)  przecież nie ma…  😀

Co innego z resztą obywateli.  Wielu ludziom wolny rynek w rolnictwie, na dodatek bez dopłat, po prostu się w głowie nie mieści. Jak to,  murzyn w Burkina Faso, mający koszty ogrzewania zero,  miałby eksportować  ananasy  do EU?   Przecież produkowałby je  znacznie taniej niż farmer fiński, który swoje szklarnie  w tundrze ogrzewać musi   przez cały rok!  Z czego wyżyją fińscy producenci ananasów jak im  odetną dopłaty?    Toż to byłaby rewolucja niesłychana!

pejzaz

Zamiast więc pozwolić murzynowi godziwie zarobić w międzynarodowym podziale pracy  i odwieść od zameldowania się jako „uchodźca”, Bruksela odgoni go od hermetycznie  zamkniętego rynku rolnego EU. Zamiast tego wyśle mu gratis nadwyżki fińskich ananasów aby nie umarł z głodu, i pokaże w TV jaka jest humanitarna. Bruksela nie może po prostu dopuścić do tego aby Europejczycy jedli tanią, pozbawioną dopłat rolnych żywność  z Burkina Faso. Z czego żyłaby wówczas jej mafia producentów rolnych? Dopłaty rolne w EU to  haracz jaki płacą wszyscy na rzecz rolniczej mafii.

No dobrze, dajmy jednak spokój Burkina Faso i globalnemu wolnemu rynkowi.   Ale skoro znaleźliśmy się już w mafii to co na temat wolnego rynku przynajmniej wewnątrz tej mafii?    Tu przynajmniej wszędzie mamy  dopłaty, wszędzie mamy drogą żywność, a rynek unijny wciąż jest dostatecznie duży i teoretycznie jeden. Czemu w tej skali nie zrobić  małej rewolucji i nie dodać  trochę wolnorynkowej konkurencji, z pożytkiem dla wszystkich unijnych konsumentów? O szanse polskich rolników w równej konkurencji można się nie martwić.  Pozbawieni przewagi wyższych dopłat ich zachodni rywale nie mieli by szans.   Zwłaszcza gdyby podkreślić jeszcze nasze naturalne przewagi,  jak  chociażby czysta, ekologiczna żywność…

Okazuje się że nawet na tym poziomie do równouprawnienia stron  i  do wolnego rynku droga jest daleka. Nie dopuszczą do tego krajowe oddziały unijnej mafii rolnej na zachodzie. Polska jest ponadto w szczególnej sytuacji z uwagi na handicap na jaki na samym starcie negocjacji zgodził się rząd Millera. Warto tutaj zrozumieć skąd się polskie dopłaty rolne wzięły w dzisiejszej formie.

Dopłaty rolne – łapówka historyczna. Otóż dopłaty rolne były od początku  łapówką Brukseli dla małorolnych mas w Polsce aby te kupą zagłosowały za anschlussem.  Nie były niczym innym,  o żadnej konkurencji, racjonalizacji, modernizacji  czy o równouprawnieniu producentów wiele mowy nie było.  Co najwyżej był  podział limitów, ograniczeń i  progów.   Łapówka zadziałała.  Jeśli miałeś tylko jakiś areał  to już byłeś chłopem. Jeśli byłeś  chłopem to już  mogłeś dostać prezent od unii – money od hektara, czy się stoi czy się leży. Ale musiałeś w tym celu zagłosować za,  zagłosuj przeciw a nie dostaniesz nic. Chłopi to w mig pojęli i masowo poparli unię,  nie zastanawiając się wiele nad konsekwencjami.  Jedna lampka się nie zapaliła czemu właściwie ktoś obcy chce im płacić za nic.  Podżyrowali tym swoją własną eutanazję. Dlaczego?

Dopłaty rolne – eutanazja chłopa. Dlatego że  głosując w referendum „za” polski murzyn swoją robotę odwalił a teraz może odejść. Unii nie potrzeba 40% populacji jaką stanowili chłopi w Polsce (obecnie 28%), potrzeba jej 4%. I te 4%, za ileś tam lat, ma być może szanse otrzymać dopłaty unijne porównywalne z zachodnimi. Najpierw jednak trzeba te 28% chłopów zredukować  do 4%, ponieważ wyższe dopłaty dla tak licznej rzeszy są po prostu wykluczone.

To wyjaśnia na czym polega problem z dopłatami w Polsce. Chłopi nie chcą wymierać odpowiednio szybko aby dociągnąć do unijnej średniej! Bez tego dopłaty wyższe nie będą. Na zachodzie Europy owszem, niewielki procent rolników rozdziela między sobą znaczne pieniądze unijne, które w przeliczeniu na hektar są dużo większe niż w Polsce. Z tym że fundusze te są tam przyznawane głównie „na programy”, hektar zaś stanowi najczęściej tylko mnożnik. W Polsce natomiast, w następstwie wspomnianej łapówki historycznej, mamy gros właścicieli otrzymujących dopłaty bezpośrednio za posiadany hektar, praktycznie  czyli  czy się stoi, czy się leży.  (dodatkowo i ponad to są też dopłaty powiązane z faktyczną produkcją rolną).

Dopłaty rolne – minimum sensu. W jaki sposób wprowadzić minimum sensu do dopłat?   Pierwszą sprawą jest rozstrzygnięcie czy model zachodnio-unijnej struktury rolnej jest dla nas celem do którego dążymy czy nie. Jeśli nie jest to nie ma sensu siedzieć w unii, zwłaszcza gdy się do niej zacznie w końcu dopłacać. Jeśli jest,  to wynegocjowana i jasna dla wszystkich musi być ścieżka prowadząca do osiągnięcia tego celu i tamtejszego poziomu produkcji rolnej. Za X lat osiągamy, powiedzmy, holenderską wydajność  i  holenderskie 4% zatrudnionych w rolnictwie, a poziom dopłat dobija wtedy automatycznie i bez dyskusji, do poziomu holenderskiego. Coś w tym stylu…

W międzyczasie mamy okres dochodzenia do celu. Płynące do kraju dopłaty rozdzielane powinny być naszym zdaniem pomiędzy produkujące gospodarstwa rolne, w proporcji do osiągniętej produkcji sprzedanej. Jasny dla wszystkich współczynnik przeliczeniowy powinien przy tym faworyzować większy areał tak aby zachęcić  rolników do łączenia ziemi w wolnorynkowej ekspansji.

Jednocześnie przychodząca z Brukseli pula do podziału powinna  rosnąć z roku na rok, w miarę spadku % zatrudnionych w rolnictwie, dodatkowo faworyzując wzrost i fuzje gospodarstw. Wymagałoby to oczywiście „trudnych rozmów” z Brukselą, ale od czego mamy w końcu Tuska?   Dał nam przykład… (Cameron, jak z nim negocjować mamy  ;-).

Gospodarstwo rodzinne – dla każdego chętnego. Wprowadziłoby to do polskiego rolnictwa element walki konkurencyjnej który krajowi wyszedłby jedynie na zdrowie, prowadząc do rolnictwa wysoko konkurencyjnego i eksportującego żywność w coraz bardziej potrzebujący jej świat, niekoniecznie tylko do unii. Drogą do tego nie jest w żadnej mierze socjalistyczna reglamentacja, jak chce tego PiS, i stawianie Polakom sztucznych barier  w dostępie do ziemi. Każdemu kto myśli że w trudnym zawodzie rolnika odnieść potrafi sukces, a byłoby to zdecydowanie w zasięgu, drogę tę należy ułatwiać, a nie utrudniać.

Gospodarstwo rodzinne – tak, bez durnych definicji. Idea oparcia struktury rolnej o gospodarstwa rodzinne wydaje się naturalna i sensowna. Jest też w głównych liniach zgodna ze strukturą rolnictwa na zachodzie. Struktura taka powstanie spontanicznie z czasem. Wystarczy wytyczyć cel i konsekwentnie  go wspierać  polityką fiskalną i profilem dopłat, skoro już je mamy. Nie jest natomiast ani naturalne ani sensowne jeśli zamiast tego paru kanapowych ekspertów w Warszawie zaczyna decydować  co jest a co nie jest gospodarstwem rolnym, biorąc się za liczenie hektarów i dyplomów. Każda osoba zamieszkała w okolicy i uprawiająca swój hektar lub więcej,  jest gospodarstwem rodzinnym, kropka. Nie potrzeba PiS-u aby to regulował i ustalał,  nie potrzeba sprawdzać czy delikwent odróżnia przód krowy od tyłu. Do „działalności rolnej” wystarczy powiadomienie lokalnego burmistrza i cześć.   Co jeśli   „rolnik”  żadnej produkcji ze swoich morgów nie sprzedał?  Okay, nie dostanie dopłat ale będzie miał  przynajmniej  fun,   może ekologiczną żywność ze swojego areału,  może miejsce na piknik rodzinny czy ruch na świeżym powietrzu.  I co w tym złego?

Kuriozalne  jest też naleganie PiS-u na arbitrarną granicę 300 ha dla gospodarstwa rodzinnego. Powyżej tego dynamicznie rozwijające się, rodzinne gospodarstwo automatyczne stawać się ma wyrzutkiem, dyskryminowanym jako niepożądane kułactwo czy złowroga „spekulacja” ziemią.  Może nawet złowrogi Niemiec gdzieś się za tym czai.  Na kilometr  widać w tym paranoję PiS-owych rolników z Wiejskiej!  Dla jasności – 300 ha jest całkiem sporym gospodarstwem.  Prawdopodobnie większość gospodarstw „rodzinnych” nigdy się do tej wielkości nawet nie zbliży. Ale chodzi o bezsens administracyjnego ograniczania trendów których nie tylko ograniczać nie należy ale które należy wspierać. Jaki polski interes narodowy jest zagrożony gdy rodzinne gospodarstwo gospodaruje na 400 ha? Na 500 ha? Co złego się stanie gdyby  zatrudniło kontyngent bezrobotnych i zaczęło gospodarować  na 1000 ha, wypadając daleko z PiS-owskiej definicji gospodarstwa „rodzinnego”?   Będzie od tego mniej polskie? Bardziej kułackie?  Niemieckim koniem trojańskim?

 

poprzednie     (dalszy ciąg pomysłów nastąpi)

.

68 Replies to “Pomysły na wieś (2)”

  1. Dziękuję Gospodarzowi za wpisy 'Pomysły na wieś’.

    Wśród znajomych mieszczuchów którzy wieś znają tylko z internetów panuje przekonanie ze chłop dupskiem siedzi na złocie a KRUS to największe zło świata. Może więcej ludzi zacznie się interesować tematem, zwłaszcza możliwościami jakie wieś niesie. Cisza, spokój, świeże żarło i niski koszt utrzymania.

    Odnośnie obwarowań przynależności do klubu 'Pod Gnojownikiem’ ustawa o której mowa rewolucyjna nie jest. Mama unia już od paru lat wymaga kwitu na rolnika lub 5 lat doświadczenia w zawodzie. Do tej pory jednak był to warunek konieczny do ubiegania się po daninę. Limit 300 ha na gospodarstwo rodzinne też nie jest nowy. Wszystkie te wspaniałe przepisy można było jakoś obejść. Jak grzyby po deszczu wyrosły zaocznie-wieczorowe, korespondencyjne szkoły rolnicze. Można też było doprowadzić składki KRUS za 5 lat wstecz i wyłgać się, że ja na ojcowiźnie to od kołyski ale my ze wsi zapomnieli zgłosić w magistracie durne kiepy, w ten sposób zdobywało się bezcenne doświadczenie. Wielcy obszarnicy mają jedną, starą metodę na limit 300 ha: 'żeń się młodo, dzieci rób’. Taka pięcioosobowa rodzina to już 1500, każdy oficjalnie ma swoje 300, a co, ojcu ciągnika nie pożyczę? Jak ktoś ambitniejszy to większą ilość potomstwa potrzebuje, i kobity która się na to zgodzi.

    Fakt, że te wymysły prawne nie są nowe, skłania mnie ku teorii, że to nie ustawianie sobie rynku pod siebie. Po prostu jakiś pajac po prostu zrobił ctrl+c, ctrl+v i dodał warunek o zameldowaniu i pierwokupie żeby było trudniejsze, nasze – Polskie. Brzytwa Hanlon’a: 'never assume malice when stupidity will suffice’.

    1. Jak grzyby po deszczu wyrosły zaocznie-wieczorowe, korespondencyjne szkoły rolnicze. —- Właśnie, chyba też jakąś otworzymy… 😉

      Brzytwa Hanlon’a: ‚never assume malice when stupidity will suffice’. —- to może być, może być… 😉

  2. Dzięki za ten link, Łosiu – rewelacja!

    Pozwolicie, że się popastwię?

    > Obecny system działa słabo. Do trzeciego filaru przystąpiło niewiele osób.

    You bet! Wirtualne korzyści w zamiast za namacalny rabunek, jak tylko się na tych kontach pojawi kilka groszy. I zbliżać się będą wybory.

    > Po trzecie, zwiększenie liczby osób odkładających pieniądze byłoby korzystne dla całej gospodarki

    Wszystko prawda, tyle że nie cała. Jak z tymi rowerami, które w Moskwie rozdają. Zasilą, a jakże, tyle że budżet, a nie gospodarkę. Szybciej niż się komukolwiek zdaje.

    > Pomysł jest dobry. Jeśli chcemy budować długoterminowe oszczędności, nie obejdzie się bez takiego rozwiązania – uważa Małgorzata Rusewicz z Izby Gospodarczej Towarzystw Emerytalnych.

    Na pewno – pani małgorzata zapomniała tylko dodać, że ma na myśli swoje prywatne oszczędności 🙂

    > Jednym z głównych założeń „Planu na rzecz odpowiedzialnego rozwoju”, który przyjął rząd, jest wsparcie dla długofalowego budowania oszczędności Polaków.

    To już po oszczędnościach, jak się rząd za nie zabrał. Pora uciekać, póki rząd nie zabrał się za przymusową relokalizację z przywiązaniem do miejsca zameldowania. Ostatni gasi światło.
    Oszczędności zbudują się same, niech się tylko rząd od nich i od ludzi odczepi.

    > Opłacanie składek w ramach trzeciego filaru podwyższy nam w przyszłości emeryturę.

    Jedyne co podniesie, to ciśnienie, po zobaczeniu w przyszłości ile ona wynosi. Jeśli komuś serce wytrzyma moment rabunku, oczywiście, i będzie miał szanse tego dożyć.

    > Ale o ile ją podniesie, zależy od nas – a dokładnie od wysokości wpłat.

    Autor zapomniał dodać, że chodzi tu o zależność odwrotnie proporcjonalną.

    > Eksperci szykujący reformę emerytalną szacowali, że efektywne odkładanie pozwoli utrzymać stopę zastąpienia (…)

    Samemu, z daleka od „ekspertów”, chyba że mamy na myśli ich emeryturę, a nie naszą.

    > Składka odprowadzana na pierwszy i drugi filar ma dać świadczenie w najlepszym przypadku w wysokości nieco ponad 40 proc. ostatniej pensji.

    A bez ekspertów może być i ponad 100% 🙂

    > Paweł Majtkowski, niezależny analityk finansowy

    Kasujący prowizję od naganiania do polisolokat i kredytów pseudohipotecznych?

    > Polacy umieją liczyć.

    Tia, głównie na państwo. Oraz ile flaszek wyjdzie za 500+ . To jak polacy potrafią liczyć najlepiej pokazało amber gold 🙂

    > według ekspertów potrzebne są jeszcze dwa elementy

    A wg mnie i każdego średnio rozgarniętego człowieka, tylko jeden – zostawić ludzi w spokoju.

    > Warunek drugi to rozbudowa systemu form oszczędzania.

    I bonusów 😉

    > Gdyby rząd zaangażował się w taką promocję, może przyniosłaby efekty – podkreśla Sadowski.

    Tłuste koty chciałyby aby reklamę, a najlepiej przymus zrobiło za nich państwo. A taka figa. Bez maku. Uschnięta.

    Brakuje mi pod artykułem stopki, że sponsorowany.

  3. @Paradoks, @fanjkm, @micra, @AlexSailor zgadzam sie w 100%. Natomiast @hr-aabia zycze placenia na 500zl dla urzednikow do konca zycia.

    To brak urzedowego wlazenia w dupe sprawia, ze ludzie zaczynaja dobre biznesy (dobre bo zamiast certyfikatow i lapowek, klienci wystawiaja im opinie). Wszystkie nakazy i zakazy to tylko wprowadzanie monopolu dla znajomych krolika.

    1. Drogi mikołaju opowiem Ci teraz historię mojego kumpla. Nabył w kamienicy lokal użytkowy o powierzchni 80 m2. Miała w nim powstać wspaniała cukiernia. Okazało się, że adaptacja lokalu do wymogów sanepidu zabrała mu rok czasu. Na powierzchni 80 m2 żeby wszystko było ten teges musiał zamontować 12 par drzwi. Mniej więcej po 20 wizytach pani z sanepidu gdy myślał, że lokal spełnia już wszystkie najbardziej wyrafinowane standardy okazało się, że pani z sanepidu znalazła zmywarkę. która myje naczynia w temperaturze 60 st C a według niej powinna w 90 st C. Facet się wkurwił podszedł do tej zmywarki i flamastrem dopisał 90 st C. Okazało się, że pani z sanepidu też miała dosyć i mu to klepnęła. Ale facet miał już dość. Udało mu się lokal sprzedać i wycofać kasę. Szczęśliwego nabywcę ( który cukiernią odpalił) po mniej więcej pół roku wykończyła wspólnota mieszkaniowa. Lokal stoi pusty. Tak więc do tego żeby klienci w naszym pięknym kraju mogli wystawić dobra opinie prowadzi bardzo trudna i wyboista droga.

  4. @Off-topic

    Dawno nie bylo na tym blogu tematu odkladania na emeryture. A warto moze wrocic do tematu, bo Panstwo wlasnie zamierza nas znow sklonic do oszczedzania 😉

    1. Ciężko jest nie mieć respektu do człowieka któremu ktoś płacił 300 tys miesięcznie. Okazuje się jednak, że przewrotność świata jest niebywała a weryfikacja umysłowości człowieka trudna ponad miarę. Śledzę kolejne wystąpienia pana Morawieckiego z wielką uwagą i rosnącym przerażeniem. Myślę, że nawet faszystowski rząd elokwentnej i dumnej( o czy dowiedziałem się z tego bloga) pani premier nie orientuje się jakiego gogusia wpuścił do kurnika. Przyjdzie nam jeszcze nie raz przecierać oczy ze zdumienia.

  5. https://stooq.pl/n/?f=1026503 Francuski minister: w razie Brexitu będziemy przepuszczać migrantów

    proponuje wrocic do sytacji w UE i referendum UK o wyjsciu z UE

    podobny styl i teatr z straszeniem jak w Szkockim referendum taylko tam Aaglicy straszyli i prali mozgi Szkota na czel z Cameronem to teraz poprzez kolege zaczyna sie robic to samo 🙂 ANGLIKA KARMA WROCILA

  6. pomysl na wies to zrobienie z każdej działki rolnej , działki możliwej do zabudowy tzw, siedliskowej 😉 każdy bylby wtedy farmerem ;), o ile dobrze pamiętam kiedyś nie było takiego podzialu na rolna/budowlana , za jakies 2 miesiące skoncze cala procedura zwiazana z pozwoleniem na budowę na działce rolnej 😉

  7. No dobra, załóżmy, że wszystkie Pana zalecenie będą wprowadzone. Zapanuje totalny wolny rynek a zatem do boju stanie Monsanto, Cargill, Spółdzielnia Mleczarska „Siła Koziej Wólki” i zakład pracy chronionej „Zbożowy Raj”. Niech zginą najsłabsi i najdrożsi! Po dwóch latach na rynku zostaje Monsanto i Cargill. Dieta się Panu trochę wyprostuje, ale pomidory wielkości kapusty i mleko od 5 tonowej krowy będą tanie jak barszcz. Jest szansa, że trzy pokolenia wystarczą aby organizmy nietolerujące Roundupu i GMO wymarły na raka. Na początku XXIIw. powiedzmy zostanie tylko Monsanto bo wymyśli i opatentuje produkcję sera wprost z Roundupu z pominięciem krowy.
    Mam pytanie do Pana. Czy to już będzie obrzydliwy monopolista? A jeśli tak to jakimi anty wolnorynkowymi ustawami będzie próbował Pan przywrócić wolny rynek i kto będzie Pana słuchał? Wzburzony lud montowni i parobki z Monsanto?
    Powie pan, że zawsze ktoś tam będzie sobie mógł na ogródku coś uprawiać, dogadać się z sąsiadem i rzucić wyzwanie koncernowi. No OK. Ale idąc tym tokiem rozumowania, można zapytać po co było tyle zachodu ze znoszeniem jawnego niewolnictwa? Przecież każdy niewolnik coś tam tej wolności miał, bo plantator nie trzymał ich cały czas w kajdanach ani nadzorca nie łaził za nimi cały dzień. Mogli sobie coś tam razem ze współniewolnikami trochę nawet porządzić w rozsądnych granicach.
    No ale czy to tak można sobie zestawiać? Czy tutaj zachodzi jakaś analogia?

    1. Niech Pan uważnie przeczyta oba wpisy, na spokojnie. Może parę innych z podobnym tagiem również, na przykład ten (Dwie kompanie, jeden scheiss).

      Powiem wprost, z pewnym żalem, że trzeba albo złej woli albo ślepoty, aby imputować nam tutaj w biały dzień jakiekolwiek sympatie, czy przedstawianie w pozytywnym świetle chemii rolnej, pestycydów, herbicydów, Rundup-ów, GMO oraz agresywnych taktyk ich globalnych promotorów z ramienia hegemona: wszystkich tych jego Monsantos, Du Pontów, Cargilli, Smithfield Foods i innych. Nie znajdzie Pan w tym blogu jednego pozytywnego akapitu na ten temat.

      Rozumiem chęć szukania argumentu, przeciwstawiając wielkoobszarowe gospodarstwo ograniczonym możliwościom niewielkiej organizacji lokalnej. To niewątpliwie temat ważki. Niestety, kładzie go Pan sam sięgając po z gruntu fałszywe odniesienie do Monsanto, Cargilla i reszty syfu, i imputując nam przy tym, bez żadnego uzasadnienia, rodzaj ślepego pędu do wolnej amerykanki i kopania się z koniem globalizmu. Tak to odbieram. I nie ma nic bardziej błędnego.

      W szczególności tam gdzie mamy paru globalnych monopolistów, wspieranych przez hegemona który wciska ich swoim wasalom w gardło (ergo TTIP i TTP), zagadnienia związane z regulowaniem dostępu do rynku, zasadą wzajemności, przeciwdziałaniem kartelizacji, utrzymaniem równego pola gry dla wszystkich czy ochrony konsumenta są szczególnie ważne. Doprawdy nie potrafi Pan dostrzec różnicy między wolnym rynkiem na ziemię rolną w Polsce dla Polaków, a zielonym światłem dla Monsanto lania w ziemię w Polsce dowolnego syfu w ramach „wolnego rynku”? 

      ————

      Jedynym wnioskiem jaki idzie wydestylować z tego chybionego wywodu jest nadzieja, naszym zdaniem marna, na cud. Że mianowicie wasal stający na baczność przed hegemonem i rozwalający udziałem w sankcjach anty rosyjskich na jego rozkaz swoje własne rolnictwo z jakichś powodów przestanie trząść portkami na widok Monsanto, Round-upa i GMO, i jakimś cudem nas od nich obroni. Good luck!

  8. Piszecie o 300 ha , tak po 50 iyś za ha daje 15 mln zł do tego maszyny, takie gospodarstwo to kilkadziesiąt milionów złotych . Można zmienić pracę , wziąć kredyt, założyć gospodarstwo ale tylko w marzeniach. Tyle warty jest ten artykuł. Zupełny brak realizmu. Trzeba trochę głodu to oczki otworzą się i rozum ruszy. Polska obecnie sprowadza żywność, ciekawe jak długo.

    1. Tak długo dopóki będzie politycznie powiązana z tzw. Zachodem albo do jej całkowitej likwidacji – zależy co nastąpi wcześniej.

    2. oj oj, nie każdy może zostać rolnikiem – ale też nie każdy powinien. Jak ktoś myśli że za parę wypłat z etatu powinien być w stanie kupić 300 ha ziemi i wyposażyć gospodarstwo to może niech dalej siedzi na etacie i biadoli na światowy spisek.

  9. Akurat w tym pakiecie pomysłów przedstawionych przez cynika sporo jest moim zdaniem trafnych spostrzeżeń, wśród których najbardziej warte dyskusji jest dalsze trwanie naszego kraju w UE. Podobnie jak pod poprzednią notką dorzucę kilka kolejnych :

    Sprawą dającą rolnikom dodatkowe wymierne korzyści jest niezbyt popularne jeszcze zrzeszanie się w grupy producenckie. I tu pole do popisu dla ARIMR w pomocy rolnikom w sferze organizacji i początkowego działania takich grup. Potencjalne zalety grup producenckich – lepsza pozycja negocjacyjna z odbiorcami(wyższe ceny skupu), większy i stabilniejszy wolumen dostaw, możliwość profesjonalnej obsługi księgowej, prawnej i doradczej przy niższych kosztach jednostkowych, możliwość stworzenia grupy zakupowej, możliwość stworzenia własnej bazy przetwórczej i własnej lokalnej sieci zbytu, itd. Nie znam w moim regionie takiej grupy, która w pełni korzystałaby ze wszystkich tych korzyści.

    Kolejny problem to nieuregulowany stan prawny około 5-10% gruntów związanych z dziedziczeniem i faktycznym porzuceniem nieruchomości przez spadkobierców. Problem który narasta – degradacja budynków i ziemia leżąca odłogiem a nie ma dobrego rozwiązania. Wydaje się, że skrócenie biegu zasiedzenia z 30 do np. 10 lat byłoby rozsądnym pomysłem, poza tym ochrona prawna użytkownika po doprowadzeniu ziemi i budynków do stanu ponownej używalności. System sprawniejszego przejmowania takich nieruchomości da czynnym rolnikom dodatkowe możliwości powiększania gospodarstw.

    1. Kolejny problem to nieuregulowany stan prawny około 5-10% gruntów związanych z dziedziczeniem i faktycznym porzuceniem nieruchomości przez spadkobierców. Problem który narasta…

      Potwierdzam, przykro nieraz patrzeć na zapuszczone, niszczejące, pięknie nieraz położone nieruchomości. Tyle że nie nazwałbym tego problemem rolnym lecz po imieniu: problemem Polaków nie umiejących się rządzić. Oto jak rozwiązany jest ten problem w krajach które się potrafią: jest sobie nieruchomość, która ma właściciela, który płaci podatki. Kto jest właścicielem można się dowiedzieć w urzędzie assesora (Kalifornia), bez cyrku „ochrony danych osobowych” paralizujących te rzeczy w Polsce.

      To co właściciel robi z nieruchomością, byle by nie wszedł w konflikt z lokalnymi ordynacjami, nikogo nie obchodzi, ważne jest że płaci podatki.
      Jeżeli przestanie je płacić to dalej niewielu obchodzi czy zmarł, czy nieruchomość porzucił, czy ją komuś podarował czy coś jeszcze  innego – lokalna administracja pozbawiona podatków od prawnego właściciela wystawia nieruchomość na publiczną aukcję – i bingo. Po paru miesiącach max nieruchomość znowu ma właściciela który znowu płaci podatki i znowu wszystko jest w normie. Zawsze mnie dziwi czemu coś takiego nie może funkcjonować w Polsce, gdzie nawet zagrodzenie grożącej zawaleniem i niczyjej od lat rudery  jest problemem.

      1. W naszym kraju,po stwierdzeniu braku spadkobierców w rodzinie, nieruchomość przechodzi na rzecz gminy na
        podstawie sądowego postanowienia o nabyciu spadku. Gmina wtedy może wystawić tą nieruchomość na licytację.

  10. „Kuriozalne jest też naleganie PiS-u na arbitrarną granicę 300 ha dla gospodarstwa rodzinnego.”
    No tak, tylko trzeba pamiętać, że mamy sytuację nadzwyczajną.
    Jakąś granicę w przepisach ustalić trzeba, żeby było wiadomo do czego się dąży.

    Koncerny, które potrafią uzyskać dopłaty, o jakich polski chłop nie może nawet śnić, które będą traktować nasz kraj w sposób łupieżczy mając za nic lokalne prawo oraz życie, zdrowie i mienie Polaków (np. wielkie fermy świń).

    300 ha to bardzo duży areał jak na nie przemysłowe „rolnictwo”.
    To także olbrzymi majątek.
    W takim gospodarstwie w zasadzie musi pracować kilka osób, jak np. dzieci i rodzice.
    Nic nie stoi na przeszkodzie, by każde miało po 300 ha, jeśli już musi.
    Zasadą powinna być własność ziemi przez osoby fizyczne, także w formie spółki cywilnej lub spółdzielni (nie przy tym prawie spółdzielczym).

    1. Jakąś granicę w przepisach ustalić trzeba, żeby było wiadomo do czego się dąży.

      O to własnie chodzi aby do rzeczy zabierać się od właściwego końca. Ale czy naprawdę chodzi o centralne ustalanie granic obszarowych? Czy czasem nie chodzi o socjalistyczną ortodoksję PiS-u i nic więcej?

      Sam wskazujesz na potencjalny problem: „Koncerny, które potrafią uzyskać dopłaty, o jakich polski chłop nie może nawet śnić, które będą traktować nasz kraj w sposób łupieżczy mając za nic lokalne prawo oraz życie, zdrowie i mienie Polaków (np. wielkie fermy świń).”

      Zgadzam się z tym całkowicie, sam walcząc z „wielką fermą świń” i znając sprawę od podszewki. Ale uzasadnianie tym konieczności limitów powieczniowych jest kiepskim argumentem. Jeśli koncerny potrafią uzyskać nie fair przewagi w dopłatach „o jakich polski chłop nie może nawet śnić” to walczmy może z tym właśnie? Jeżeli skandaliczne rzeczy dzieją się na „przemysłowych fermach tuczu trzody chlewnej” to walczmy z tymi rzeczami, do wypirzenia Smithfield Foods na Białoruś włączne, jestem za. Ale nie ma to jednak bezpośredniego przełożenia na arbitrarne granice 300 ha. Bottom line – ziemia powinna mieć dobrego gospodarza, i niech będzie to gospodarz polski, OK. Ale limity powierzchniowe ustalane centralnie przez neptków w Wie bo nie mogą sobie poradzić z innymi patologiami? Nie. Zanadto pachnie mi to socjalizmem… 😉

      1. Niestety czuję się w obowiązku nadal podnosić kwestie wolnościowe poruszone w części 1 Pomysłów na wieś.
        Nie nam określać do czego należy dążyć.
        Jeżeli macie rację, że taki to a taki areał jest najbardziej optymalny to sama ekonomia sprawi, że pozostali albo zbankrutują albo ich dzieci wyjadą a gospodarstwo zostanie sprzedane. Tak się zresztą dzieje i nie trzeba do tego żadnych interwencji państwa. W czym wam przeszkadza ten małorolny, który sobie ledwo przędzie na swoim poletku ? Zasiłków nie bierze (nie mówię o bzdurnych dopłatach), podatki płaci i jak pisał cynik jest obrońcą polskości. Wolicie wypchnąć go na bezrobocie w mieście albo do Anglii boście tacy sami demiurdzy losu ludzkiego jak cała reszta interwencjonistów ?
        Interwencje państwa są złe i oczekiwałbym, że autor będzie je zwalczał a nie proponował inne interwencje mniej bezsensowne ponieważ taka propozycja sankcjonuje samą ideę interwencji państwa.

  11. „Dopłaty rolne – minimum sensu”
    Absolutnie złe rozwiązanie.
    Takie rozdział dopłat wymaga szalenie rozbudowanej administracji, co w polskich warunkach doprowadzi do bezustannych kontroli.
    Stanie się też polem korupcji, załatwiania po znajomości, kombinowania.
    A na końcu ZASILI nie rolników, ale koncerny skupujące żywność.

    Z moich obserwacji wynika, że cena skupu średniego plonu pszenicy z 1 ha w 2004r. spadła dokładnie o wysokość dopłat.
    O ile teraz można się wypiąć na skup i po prostu pole zaorać, to w przypadku dopłat „do produkcji”, rolnik będzie na straconej pozycji.

    Dotacje powinny być tylko i wyłącznie do powierzchni ziemi, to jest do ha, poza tym, że w ogóle ich być nie powinno.

    Podam przykład dopłat funkcjonujących właśnie nie do jednostki produkcyjnej.
    W części krajów UE „pomoc” dla pszczelarstwa realizowana jest przez dopłaty do liczby posiadanych uli (jak to liczyć, to też inna inszość).
    Ale nie w Polsce.
    W Polsce są dopłaty do sprzętu, leków, matek pszczelich, odkładów, co przy okazji daje wiele pracy urzędniczej.
    Efektem jest obżydliwe zawyżenie cen środków produkcji, bezsensowny często obrót materiałem zwierzęcym skutkujący błyskawicznym roznoszeniem chorób, zmuszanie do leczenia pszczół konkretnymi lekami, których ceny zawyżone są 10-100x (pszczelarze robią w końcu takie leki sami narażając siebie na choroby nowotworowe, bądź sprowadzają leki „nielegalne” z Czech), zakazuje się leczenia pszczół ekologicznie, bo leki trzeba i tak wykupić, a sens mają jedynie szkolenia ale tylko przez samozaparcie ludzi z technikum pszczelarskiego w Pszczelej Woli i naukowców zajmujących się pszczołami, co nie wyklucza oczywiście zarabiania przez nich pieniędzy.
    Tak, że system dopłaty do ula byłby po stokroć lepszy, poza tym, że dopłat nie powinno być wcale.
    Natomiast powinny być opłaty za zapylanie od posiadaczy ziemi rolnej i nie tylko, skoro np. są opłaty licencyjne za możliwość zasiania swojego ziarna – taki idiotyczny stan prawny.

    1. Zgadzam się z częścią argumentów. Być może rzecz wymaga doprecyzowania.

      1. Jeżeli zgodzimy się że celem dopłat powinna być rozumna transformacja układu w kierunku pewnego modelu – powiedzmy wysoce wydajnych farm rodzinnych do 300 ha – to musimy się też zgodzić że pobieranie dopłat „za obszar” nieeksploatowany jest szkodliwą patologią. tak/nie?

      2. Jeżeli tak to prostym rozwiązaniem są nie dopłaty do produkcji – God forbid, tu się zgadzamy – ale powiązanie otrzymania dopłat obszarowych z pewnym poziomem produkcji. O to mi chodziło. Powiedzmy – przekroczeniem pewnego pułapu dochodowego (ex same dopłaty).

      3. Nie wymaga to żadnej specjalnie „rozbudowanej administracji” – po prostu poziom dochodu gospodarstwa rolnego, ex dopłaty, uprawniający do dopłat.

      I zobacz teraz ile by to uprościło. Te wszystkie kłujące w oczy „kooperatywy właścicieli” – gone, te wszystkie drobne chłopki czy ziemianie na 4 hektarach – gone. Pogonić jeszcze koncerny (na innym gruncie) i dopłaty obszarowe spełnią swój cel pomocy w transformacji systemu rolnego w sensownym kierunku.

  12. Uwaga pierwsza.
    Dopłat nie otrzymuje się, czy się stoi cy się leży.
    Ziemia musi być uprawiana, muszą być na nią czynione nakłady, uśredniając jakieś minimum 500 zł i 12 godzin pracy dla ziemi ornej i 200 zł 4 godziny pracy dla łąk i pastwisk (dopłaty mniejsze).
    Minimum, w tym sensie, że bez liczenia na dochód z plonu, aczkolwiek z jego zbiorem.

    Do tego dochodzą jeszcze inne wymagania szczególne, ale przede wszystkim trzeba stwierdzić, że nie jest możliwe gospodarowanie na ziemi bez brania tych dopłat, gdyż konkurencja je bierze.
    I to jest najgorsze.

    1. Dopłat nie otrzymuje się, czy się stoi czy się leży. —- można tylko leżeć… 😉

      Okay, skoszenie łąki raz czy dwa razy niekoniecznie musimy nazywać „uprawą roli”… Owszem, jest cały szereg dopłat wymagających dużo więcej ale mówimy tutaj o czynnikach sprzyjających patologii.

      Zgadzam się że dopłaty są ciężkim orzechem do zgryzienia. Powinno ich nie być. A pytanie: skoro już są to jak je najrozsądniej wykorzystać, trywialne nie jest.

  13. Polska wieś jest w stanie produkować najlepsze wódki i zakąski na świecie. polecam nalewkę z kwiatów czarnego bzu, długo dojrzewające sadło lub pieczywo sodowe w moim regionie nazywane pagajami. Jestem przekonany, że nikt z was nie ma pojęcia jakie to smaki. A czy jedliście kiedyś wędzoną szynkę lub słoninę ze świni karmionej wyłącznie dynią, jabłkami i tym co sobie sama z ziemi wygrzebie? A białą kiełbasę z czystej karkówki z dodatkiem kopru włoskiego a do tego świeżo utarty chrzan. A prawdziwą kiszoną kapustę bez dodatku octu? Macie pojęcie jak smakuje duszona pigwa? Piliście kiedykolwiek prawdziwą pigwówkę? Jedliście kiedykolwiek kiszone oliwki derenia? Mogę tak wymieniać bez końca.
    Dla tych rzeczy naprawdę warto obalić komunę)))).

    1. Nic z tych rzeczy nie przekłada się jednak w szeroką ofertę handlową… Wspominał ktoś wcześniej kiepską jakość żywności która właśnie po obaleniu komuny, w atmosferze wolnego rynku, powinna święcić tryumfy i stanowić korzystny wyróżnik kraju.

      1. Może w takim razie przestać pleść androny o wspaniałości „wolnego rynku” a przypomnieć sobie jakim sposobem ta wredna „komuna” potrafiła spowodować lepszą niż „wolny rynek” jakość żywności?

        1. A potem powiesić się na pustym haku rzeźnickim, symbolu „żywności” za tejże komuny… 😀

  14. Ta reforma rolna zapewne będzie miała skutek taki, że zmniejszy się u nas liczba małych gospodarstw. Podobnie było we Francji, cytuję z fachowej literatury” We Francji od lat liczba gospodarstw stale maleje, co wiąże się naturalnie
    z powiększeniem areału pozostałych (W latach 1956-1995 liczba
    gospodarstw zmalała z 2.256.000 do 735.000, ich średni obszar wzrósł z
    ok. 15 ha do prawie 40 ha)”. Wiadomo, że większe gospodarstwa lepiej funkcjonują na rynku.

    1. W PL też mamy ten trend od dłuższego czasu i myślę że jest to w zasadzie dobra rzecz. Byle metodycznie i w miarę wolnorynkowo…

      1. Pytanie tylko czy jedzenie nie stanie się bardziej chemiczne tak jak na zachodzie.

  15. Witam
    Dwa Grosze czytam od ok 3 lat, ale takich niedorzecznych stwierdzeń nie czytałem i nie spodziewałam się na tym blogu. Primo: największym odbiorcą dopłat unijnych W Polsce nie są rolnicy indywidualni ale firmy. Na stronce min. Rolnictwa można to sprawdzić. Proszę porównać średnia dopłatę rolnika oraz firm prywatnych. Nikt tego głośno nie mówi ale największym beneficjentem są prywatne firmy. Secundo: rolnicy poparli wejście do unii bo kościół do tego bardzo głośno agitował. Tu racja rolnicy dali się wpuścić w maliny i sami sobie są winni. Wiara nie zwalnia z myślenia. Kolejna rzecz: nikt nie mówi że wraz z wejściem dopłat -środki do produkcji rolniczej podskoczyly o 100% i to w przeciągu jednego roku. Kolejna sprawa to ceny za produkty rolnicze sa na poziomie z 2000 roku. Niech każdy sobie sprawdzi ile podrożały paliwo o innych rzeczach nie wspomnę.
    Reasumując na doplatach najlepiej wyszli Ci którzy mają ziemię, oddają ją w dzierżawę, dostają dopłatę -czysty pieniądz. O konkurowaniu rolnictwa europejskiego z innymi nie mówię bo to temat rzeka. Wystarczy wspomnieć o soji i pszenicy z Argentyny które modifikowane i pryskane randapem są tanie i „pyszne” tylko że argentyński rząd zakazał produkcji z takich ziaren czego kolwiek na własny rynek. Sprzedawać można na eksport. Kolejna sprawa – ostatnia to te 4%. Nie da się tego zrobić tak w kilka lat. Na to potrzeba pokoleń. Na zachodzie te przemiany rozpoczęto po II wojnie. Pomagano rolnikom na różne sposoby. W Polsce ludowej rolnicy byli traktowani jako inicjatywa prywatna a tej komuna nienawidziła jak diabeł święconej wody. Z drugiej strony czy zależy nam aby jeden produkował I posiadał kilka tyś ha. Co będą robić inni – może brać zasiłki.

    1. Zdaje się że strasznie się z czymś chcesz nie zgadzać ale nie bardzo wiesz z czym… 😉

      największym odbiorcą dopłat unijnych W Polsce nie są rolnicy indywidualni ale firmy. Na stronce min. Rolnictwa można to sprawdzić.
      Zaraz, zaraz, podaj ten link to sprawdzimy, wg mnie coś tutaj nie gra… 😉 Nie mieszasz czasem związków producenckich z „firmami”? I co to ma być ta „firma”? Firma rolnik lub kooperatywa paru rolników? która niczego tu nie zmienia, czy też firma osoba prawna? Od tego zacznijmy temat.

      Proszę porównać średnia dopłatę rolnika oraz firm prywatnych. —- pierwsze ustalmy o jaką firmę chodzi i jaki jest udział tych firm w areale całkowitym. Epatować różnicą z gospodarstwem indywidualnym nie ma sensu…

      Kolejna sprawa to ceny za produkty rolnicze sa na poziomie z 2000 roku. Niech każdy sobie sprawdzi
      Nie potrzeba sprawdzać, wierzymy na słowo. Ale może nie zmieniajmy tematu – gdzie te „niedorzeczne twierdzenia”?

      O konkurowaniu rolnictwa europejskiego z innymi nie mówię bo to temat rzeka. Wystarczy wspomnieć o soji i pszenicy z Argentyny które modifikowane i pryskane randapem są tanie i „pyszne” tylko że argentyński rząd zakazał
      Raz jeszcze – nie zmieniajmy tematu. Ciągle czekam na wskazanie tych „niedorzecznych twierdzeń” od których zacząłeś.

      Kolejna sprawa – ostatnia to te 4%. Nie da się tego zrobić tak w kilka lat. Na to potrzeba pokoleń.
      Nikt nie twierdził inaczej. To ma być największa „niedorzeczność”?

      1. Taka firma biorąca dopłaty, to np. sp. z o.o. rolników z Warszawy, którzy zakupili 400 km dalej 3 tys. ha ziemi, wynajmują na miejscu parobków, czasem mają sprzęt (z dopłat specjalnych oczywiście) i gospodarują.
        To jest zasieją, zaorzą, skoszą, czasem nawet coś z części zbiorą, no i skasują.
        Właściciele nie widzą nawet swojej ziemi.
        Ziemi, którą oczywiście załatwili sobie po znajomości, a której lokalny rolnik nie był w stanie kupić ze względu na brak układów, czasu lub informacji.
        Sumy dopłat są publicznie publikowane, można znaleźć w necie.

        1. To właśnie starałem się zgłębić. W przypadku firm z.o.o. dopłaty wędrują do tych samych kieszeni co w przypadku indywidualnych włascicieli i w tej samej ilości na hektar, więc nie bardzo widzę sens podkreślania różnicy między gospodarstwem a „firmą”. Oczywiste jest że spółka 10 właścicieli na 1000 ha zakosi więcej niż chłop na 10 ha. Czy jest to tak źle czy tak dobrze jest sprawą otwartą. Drogiego czytelnika rażą jednak „niedorzeczności” wypisywane na tym blogu i z ciekawości staram się dociec jakie… 😉 

          1. Czy te 300ha nie ma przez przypadek związku z przygotowywaną „reformą” KRUS i sposobem opodatkowania tego co jest poniżej i powyżej tej granicy (ponad 300ha wypadałoy się z definicji „rolnik”) ???

        2. Niedorzeczność to fakt że pisze pan o rolniczej mafii. Gdyby dopłaty były do wyprodukowanych towarów to 90 % rolników z wiejskiej by przestało być rolnikami. Jacy rolnicy są na wiejskiej to już chyba się domyślamy.To nie rolnikom zależało na dopłatach unijnych do powierzchni obszarów tylko dla polityków, którzy mają pieniądze, informację i kontakty do tego aby nabyć tanio ziemię z ARiMR i następnie czerpać z niej czysty pieniądz.
          Na dopłatach do powierzchni upraw polskie rolnictwo straciło i to dużo. W krajach starej 16-stki dopłaty są do produkcji rolnej i tam dopłaty są ok dwukrotnie większe niż w Polsce. Fakt że część rolników na tym korzysta, bo coś tam posieje i skosi i dopłatę bierze. Nie liczy się wydajność tylko fakt że coś się tam robiło.
          Nie jest jednak prawdą że to rolnicy ustalili takie zasady przyznawania dopłat, ale politycy. Zwykły chłop że się tak wyrażę miał tyle do powiedzenia w tej materii tyle co Żyd za okupacji.

          Odnośnie powierzchni indywidualnego gospodarstwa rolnego ograniczonego do 300ha. Ustawa taka była już wprowadzona w okresie dwudziestolecia między wojennego. Po II wojnie światowej nowa władza ograniczyła tą powierzchnię do 50 ha dla wschodniej Polski i 100ha dla zachodniej. Kto miał więcej to majątek parcelowano a właściciel miał wyjechać co najmniej 100 km od dotychczasowego adresu zamieszkania. Co więcej dekret ten nie został anulowany tylko zawieszony. Tj na chwilę obecną nie obowiązuje ale….
          Więc zanim zaczniemy nakłaniać do budowy gospodarstw wielkoobszarowych to może najpierw zróbmy porządek w naszym prawie, tak aby nikt nie przyszedł i nie powiedział że masz Pan godzinę na spakowanie najpotrzebniejszych rzeczy.

          1. Nie jest jednak prawdą że to rolnicy ustalili takie zasady przyznawania dopłat, ale politycy —- Nie rolnicy, ale i nie politycy, przynajmniej polscy. Trzeba bez ogródek powiedzieć jak było – Bruksela chciała anschlussu i jedyną przeszkodą na drodze referendum mogła być 30%+ społeczność przywiązanych do ziemi chłopów. Obdzielenie ich zachodnimi dopłatami, przy % zatrudnionych w rolnictwie 10X większym niż w unii, całą unię by zbankrutowało i nie wchodziło po prostu w rachubę.

            Co robić? A no przekupić ŁAÞÓWKĄ małorolne masy dopłatami do hektara, „czy się stoi czy się leży”, tak aby jednorazowo zagłosowały za anschlussem. Udało się, murzyn robotę wykonał, może teraz odejść. Podejrzewam że jest niepotrzebnym komplementem dla „polityków” rządu Millera mowa o tym że coś mieli do ustalania. Po prostu na dzień dobry zgodzili się na to co Bruksela rzuciła, a że się przy okazji obłowili to raczej oportunizm a nie świadoma polityka.

            Ciekawe rzeczy podaje Pan n/t tych aktów prawnych w IIRP oraz po wojnie. Ma Pan dop tego jakieś linki?

          2. Odnośnie 300 ha to jest to ustawa z 28/15/1925r. Art4. 1). link https://isap.sejm.gov.pl/DetailsServlet?id=WDU19260010001
            odnośnie reformy rolnej po drugiej wojnie światowej: dekret z 6 /09/1944r. Art2.1.e)
            link: https://isap.sejm.gov.pl/DetailsServlet?id=WDU19440040017
            Skąd to wiem – odpowiedź prosta. Moi pradziadkowie mieli majątki. Jeden nie chciał się zrzec części wiec majątek został rozparcelowany. Drugi mając do wyboru wyjazd na leczenie klimatyczne zrzekł się części majątku tak aby pozostało mniej niż 50ha.
            W obecnym stanie prawnym nasz rząd niezależnie czy z prawej czy z lewej stwierdza iż dekret z 44 roku jest jak najbardziej zasadny i zwrot majątku się nie należy. Rodzice rozmawiali z kilkoma adwokatami i wszyscy stwierdzili że nie ma szans na odzyskanie majątku. Co lepsze wyszło że dekret nie jest uchylony , więc zanim zaczniemy tworzyć majątki ziemskie (powierzchnia 100 ha i więcej to już kawałek ziemi i pracy na tym jest od groma i ciut ciut ) zróbmy porządek prawny.

          3. Dziękuję, gratuluję świetnej orientacji w temacie. Ciekawie się czyta tę ustawę z 28.12.1925… 😉

  16. „Czemu w tej skali nie zrobić małej rewolucji i nie dodać trochę wolnorynkowej konkurencji, z pożytkiem dla wszystkich unijnych konsumentów? ”

    No dobrze a co to w gołe jest ta „wolnorynkowa konkurencja”? Czy sypanie soli drogowej do wędlin to jest właśnie to? Zadziwiające że każdy w Polsce może otworzyć sobie piekarnię, masarnię czy inną wędzarnię ale jakość produktów z tych zakładów jest w najlepszym przypadku średnia. Mamy fatalną, niesmaczną żywność! Gdzie ta konkurencja? Wygląda na to że my potrafimy tylko ceną konkurować… Coś takiego jak znakomite szynki parmeńskie, wytwarzane ze świniaków nie pędzonych na hormonach (chów trwa 9 miesięcy a nie 3,5 jak w Polsce) a potem odpowiednio przyrządzane i trzymane jeszcze kilka miesięcy w specjalnych jaskiniach aby dojrzały – coś takiego to u nas takie samo dziwo jak lamborghini i ferrari. Tak jak nie potrafimy dobrych samochodów produkować, tak samo z żywnością a to znaczy że polski rolnik i przetwórca zostanie i tak w końcu wyeliminowany z runku, no ewentualnie pozostanie poddostawcą nieprzetworzonych surowców. ZERO AMBICJI w tym narodzie i to jest nasz problem a nie jakieś abstrakcje o „wolnym rynku”. U nas ani wolny rynek, ani real socjalizm ani nic innego się nie sprawdzi bo jesteśmy bez ambicji i kupa cwaniaczków.

    1. Zadziwiające że każdy w Polsce może otworzyć sobie piekarnię, masarnię czy inną wędzarnię ale jakość produktów z tych zakładów jest w najlepszym przypadku średnia. Mamy fatalną, niesmaczną żywność!

      Coś w tym jest! Może trudno jest uogólniać ale istotnie, jakość kiełbas na przykład w ćwierć wieku po „przemianie ustrojowej” jest beznadziejna i w żaden sposób nie kompatybilna z wolnorynkową konkurencją. Niech by była rozpiętość cen 4x większa, ale także i jakość produktów. Wielkie rozczarowanie. Ciekawe jest że zamiast manifestować się w procesie rynkowym, jakość wędlin/mięsa zdaje się schodzić „do podziemia” i w sferę zupełnie prywatnej wytwórczości. Chłopi znowu zaczynają chować po wieprzku „na Święta”… 😉

      1. Powodem są absurdalne wymagania sanitarne i weterynaryjne, zabijające konkurencje markety (tak samo będzie z kombinatami wielkopowierzchniowymi), niski stopień świadomości i zamożności społeczeństwa.
        No i zupełna blokada mikrokonkurencji w postaci zakładów czy firm domowych produkujących rocznie od kilkudziesięciu do kilkunastu ton wędlin, sera, itp.
        Takie firmy nie są w stanie sprzedać produkcji z zyskiem przez bariery fiskalne, biurokratyczne, sanitarne i weterynaryjne.

        1. Na rynku żywności w Polsce konkuruje się głównie ceną, jakość jest drugorzędna. Jak producent produkujący 5 ton wyrobów rocznie ma dystrybuować swoje produkty? Ma negocjować sprzedaż z siecią typu Tesco? W małych miejscowościach tanie sieciówki zabiją taką produkcję. W moim mieście zdarza mi się kupić świeżo robione wędliny sprzedawane z samochodu przez rzemieślnika, niestety tylko raz w tygodniu w soboty. Sąsiedzi kupili miniaturowe wędzarnie i robią wyroby własne w swoich przydomowych ogródkach. To jest jedyne wyjście. Desperacja. Zdarzało mi się kupować kiełbasę 100 km od domu. Niestety małżeństwo właścicieli poszło na emeryturę a dzieci się wypięły na rodzinny biznes. Dramat. Kibicowałem przedsiębiorcy, który wydzierżawił staw przy starym młynie w środku miasta i sprzedawał pstrągi prosto z wody. Niestety szybko padł. Pstrągi można kupić w Lidlu z wyciętymi skrzelami. Rynek.

          G.F.

          1. bo w Polsce liczy się ilość, a nie jakość. Tutaj ludzie się lubią nawpier#@$ć choćby to było gówno z sosem czosnkowym. W tym kraju patrzy się tylko na cenę, a nie na jakość produktu dlatego tak ciężko sprzedać produkt który jest droższy ale zjadliwy. Ok można się zasłonić bidnym społeczeństwem, ale czy w takim razie nie jest lepiej zjeść rzadziej mięso, ale lepszej jakości? Lepiej kupić sobie jakiś egzotyczny owoc raz w tygodniu, czy codziennie wywalać 2 litry Koli za 1,99.

            Ktoś kiedyś sprzedał kłamstwo o dobrobycie i tym że codziennie stać wszystkich na mięso, tylko okazało się że są to jakieś odpady nasączone wodą, ale napisane szynka na opakowaniu więc wszystko się zgadza.

          2. Nie jestem pewien skąd się to wszystko bierze… Nie sądzę aby wszystko dało się zwalić na ubogie społeczeństwo które wymaga taniej żywności, wobec czego jakościowo wyższa żywność się nie sprzedaje. Gość który jeździ nową Toyotą, nie taka rzadkość w PL,  prawdopodobnie nie szuka najtańszej kiełbasy. A jednak nie daje się zauważyć żadnego trendu w tym kierunku, w kierunku klasy i jakości. Jak by na klasie nie można było zarobić. Niechby porządna kiełbasa, jaką pamiętam za dziecka z rodzinnego Podkarpacia, kosztowała 2X więcej niż tzw. obecna „wiejska”. Nie wierzę że nie byłoby klientów!

            Moim zdaniem łączy się to bardziej z degeneracją DNA przez socjalizm co sprawia że ktoś produkujący jakość nie od razu widzi potencjał biznesowy tego względnie z jakichś powodów nie chce czy nie może wykorzystać szansy którą ma.

          3. @cynik9:”Nie sądzę aby wszystko dało się zwalić na ubogie społeczeństwo które wymaga taniej żywności, wobec czego jakościowo wyższa żywność się nie sprzedaje.”

            Ja, w swoim otoczeniu widzę jaskółki zmian na lepsze. Jeszcze 5 lat temu trudno było kupić dobrą kiełbasę (swojską) czy szynkę. Dziś jest lepiej. Nie tak jakbym sobie życzył, ale (np.) mogę kupić szynkę w cenie ~50 zł/kg która już przypomina to co się robiło samemu (25 lat temu:). Ja nie kupuję wędlin w marketach. To są zawsze lokalne masarnie, które większość towaru mają dalej niskiej jakości ale można już znaleźć parę produktów na przyzwoitym poziomie.

          4. … ludzie których stać kupują jakośc. Ja widzę to u nas w Kauflandzie, gdzie znajdują się tez delikatesy mięsne Zyguli. Wszystko droższe o min. 50% i tak też lepiej smakuje, a kolejka stoi non stop. Kiełbasa tam kosztuje 38 zł i schodzi. Za to w mięsnym w Kauflandzie kupują ludzie których nie stać by zapłacić wiecej. Przykro nieraz patrzeć na te rodziny z małymi dziećmi, które kupują parówki po 6-8 zł/kg. dlatego popieram 500+ i traktuję jako forme ,,bykowego,,

          5. Ale to nie do końca tak jest…w delikatesach w których zwykle robię zakupy – a żaden to wielki wyszukany sklep, jest szynka za 20, 25 ale też całkiem sporo jadalnych rzeczy. Oczywiście – ceny zaczynają się od 50 w górę.
            I nie jest tak, że nie schodzą – bo i owszem.

            Wydaje mi się że nieporozumieniem jest wyciąganie zbyt szerokich wniosków na podstawie supermarketów.
            Ja bym powiedziała, że jak ktoś kupuje mięso i pieczywo w supermarketach – sam jest sobie winien, i tyle.

          6. Moim zdaniem na to się składa cała masa czynników.
            Po pierwsze, czas – większość ludzi pracuje na tyle długo, żeby nie mieć czasu i/lub ochoty na długie poszukiwania odpowiedniej żywności, więc biorą to, co jest pod reką – a pod ręką są głównie dyskonty (problem: albo brak produkcji, albo brak porządnej dystrybucji i promocji dobrej żywności).
            Po drugie, brak zaufania, ludzie tak długo byli bombardowani reklamami różnych rzeczy, co to są dobre, zdrowe i drogie i tyle razy okazało się, że to pic, że w zasadzie spora część uważa, że te droższe tak naprawdę niczym się nie różnią od tańszych, poza kosztem opakowania i reklamy, więc szkoda być frajerem. Może analogię z ubraniami tutaj sobie przeprowadzają, gdzie ta sama szmata może kosztować 10 złotych albo 1000 złotych, w zależności od metki.
            Po trzecie, bariery administracyjno-fiskalne, piętrzące koszty i problemy przed nowymi/małymi producentami, a to głównie ci mają w ogóle szansę produkować coś dobrego i zdrowego, czyli realne ograniczenie konkurencji. Zresztą, kilka wielkich koncernów to nie jest żadna konkurencja, każdy koncern siłą rzeczy będzie prędzej czy później dążył do dymania klientów i zasad dla premii prezesów (czy to samochód, czy szynka, wizja miliardowych kar nikogo nie odstraszy). Tutaj trzeba jakiejś osobistej odpowiedzialności, wypływającej również z osobistych relacji z klientem i osadzenia w miejscowej społeczności, a nie wyalienowany, globalny handel cyframi w excelu.
            Na koniec, po czwarte – i tu będzie optymistycznie – idzie lepsze. To, o czym rozmawiamy, to jest chyba megatrend i on się zmienia bardzo wolno – ale się zmienia, ludzie są coraz częściej wyczuleni na jakość. teraz trzeba „tylko” załatwić problemy z punktów 1 (żeby mieli co i gdzie kupić oraz z czego wybierać, nie poświęcając na to pół doby – może jakieś spółdzielnie spożywcze, ułatwiające logistykę, internetowy bazar, etc.?), 2 (żeby ludzie odbudowali zaufanie, potrzeba albo dobrych marek, albo wywiązującego się z własnych drogich obietnic kontrolnych państwo, z czego pierwsze może być realne ;)), 3 – deregulacja, zniesienie barier dla produkcji na własne potrzeby i zaprzestania wznoszenia barier i podnoszenie kosztów drobnej sprzedaży (koncesje, kontrole, pozwolenia, opłaty…) oraz minimum formalności i ludzie biorący odpowiedzialność za to, co robią. A jak jakiś zatroskany o dobro ludzkości człowiek sowiecki nie chce kupować wędzonego mięsa od chłopa, bo nieprzebadane przez sanepid, to niech kupuje sobie to samo trzy razy drożej wyłącznie w koncesjonowanych przez swoich uczciwych i rzetelnych urzędników sklepach, ale niech się odwali od wyborów innych ludzi.

          7. dodam tylko że swojska kiełbasa z Podkarpacia (też rodzinnego!) nie ma sobie równych – nadal trzyma jakość tylko trzeba wiedzieć gdzie kupować

          8. Ależ na zachodzie w sklepach jest taki sam szajs jak u nas. Wspaniałe wyroby biorą się z maleńkich rodzinnych masarni, serowarni, gorzelni etc. Kupujesz je w lokalnym sklepiku albo w lokalnych knajpkach.U nas otwarcie takiej małej produkcji jest dla normalnego człowieka, który chciałby z tego żyć nie do przejścia. Pisze o tym P Kluska w zapodanym tu wcześniej linku. Jest kilku zapaleńców, których stać na produkcję wybitnych rzeczy ale przy nakładach jakie ponieśli to nie jest żaden interes to czyste hobby. U mnie na wsi bez problemu kupisz w knajpkach placki ziemniaczane (niewyobrażalne gówno) z Macro czy innego Selgrosa ale takich z ziemniaków od sąsiada nie da rady. Za duże już ludzie kary popłacili (kontrole sanepidu minimum 2 razy w roku) już mają to w dupie wolą odgrzać w mikrofali te gówniane.
            Dla niewtajemniczonych dla polskiego sanepidu jajko jest dziełem antychrysta a bez jajek nie ma placków.

        2. Ja bym tu dołożył jeszcze jeden element – nie za bardzo wiem jak go nazwać czy określić – bezmyślne naśladownictwo, małpowanie sąsiada, niska edukacja rolno – ekonomiczna ???

          Przykład – ziemniaki w środkowej Polsce – powiedzmy Łódzkie – jak okiem sięgnąć wszędzie ziemniaki i każdy uprawia ziemniaki – z dziada pradziada, bo sąsiad itd.
          Po wykopkach jadąc samochodem przez ten region przy każdym domu góra worów z ziemniakami – kilometrami – pełna konkurencja sąsiedzka …

        3. @AlexSailor 100% racji jeśli chodzi o wymagania sanitarne. W gronie znajomych mam rolników, małych przetwórców i kilku przedstawicieli klasy średniej w Mieście. Sytuacja jest absurdalna.

          Klient, generuje całkiem niezłe nadwyżki, chciałby zjeść smacznie i zdrowo, idzie do sklepu a tam jakość nie podąża za ceną. Wtf? – pyta.

          Przetwórca, zmaga się z coraz częstszymi kontrolami, a to sanepid, a to skarbówka. Mandaty za największe peirdoły (zakład winien posiadać zapasowy fartuch, tylko i wyłącznie na wypadek wizyty biurwy z sanepidu, brak – 300 PLN) Kontrole wyglądają jak z filmów Barei. Przepisy zresztą też, trzonek od siekiery i pieniek nie może być drewniany, w rezultacie okruchy plastiku trafiają do kiełbasy. Właściciele drobnych zakładów z przerażeniem słyszą o jakiejkolwiek zmianie przepisów. Boją się, że tym razem nie będzie ich stać na ich wprowadzenie i będą musieli zamknąć interes. Boże błogosław UE.

          Rolnik legalnie nie może sprzedać niemal nic. Weszła ustawa o sprzedaży bezpośredniej, ale dotyczy tylko podatków. Przepisów weterynaryjnych nikt nie zaktualizował. Ileż to było zachwytu nad tą zmianą, jak głośno przetwórcy protestowali, że teraz to tylko jaja z salmonellą, kiełbasa z jadem i kaszanka z gównem. Tak na prawdę, babuszka która chce sobie dorobić do nikczemnej emerytury, chowa kurki i ma ich >50 zobowiązana jest stemplować jaja numerem gospodarstwa, datą zniesienia i cholera wie czym jeszcze.

          Jedynym sensownym sposobem wybrnięcia z tej sytuacji jest szara strefa. Widzę jak kwitnie, problem jest taki że nie można w ten sposób pokryć 100% zapotrzebowania. Do tego biurwy się już pokapowały, kontrole stają się coraz zmyślniejsze, wszytko żeby tylko narodowi uprzykrzyć życie. A niech no tylko ktoś dorobi na tyle żeby wyremontować sobie płot lub pomalować elewację, zaraz ktoś życzliwy doniesie.

          1. To by potwierdzało od dawna utrzymujące się na tym blogu podejrzenie że to nie tyle zła unia i centralistyczne jej regulacje itd. ale to Polacy sami wykańczają Polaków w jakimś genetycznie uwarunkowanym amoku szkodzenia samym sobie i bezinteresownym utrudnianiu sobie życia… 🙁

            [Dajcie się Polakom rządzić a wykończą się sami – O v. Bismarck]

          2. no to też pokazuje czemu ta nieszczęsna ustawa likwidująca swobodny obrót ziemią w ogóle mogła powstać. Dyktatura gołodupców: zamiast myśleć jak zdobyć własny majątek lepiej ustawowo zaszkodzić tym co jakiś majątek już mają.

          3. Dodam jeszcze że w tym sama czasie kiedy Zofia Kowalska pod osłoną nocy dzielnie pcha swoją taczkę wyładowaną kontrabandowym nabiałem (szwagierka jedzie do pracy, koleżanki chętnie świeżych jaj kupią) pod drugiej stronie granicy Sophie Schmidt otworzyła punkt gastronomiczny i sprzedaje gulasz z makaronem (w dwóch wersjach: posypany serem i nie). Wszystko w świetle niemieckiego prawa. Biznes kręci się tak dobrze, że zamiast parkować swoją starą wojskową garkuchnię 2x w tygodniu pod biurowcem nad Łabą, otwiera budkę czynną przez cały rok. Codziennie od poniedziałku do piątku ustawia się sznur zgłodniałych obywateli. Biznes zapewnia zbyt już nie tylko na produkty z własnego gospodarstwa, w pobliskich Erzgebirge, ale również kilku sąsiadom i znajomym.

      2. Dokladnie tak to wyglada. Kiedy jestem w PL dwa razy do roku zawsze ide zrobic zapasy polskich wedlin do zaprzyjaznionego rolnika, ktory trudni sie ich wyrobem.
        Sam chowa swinki, sam je bije i robi wszystkie produkty. Tak dobre, ze sie ludzie z kilku okolicznych gmin i miasta zjezdzaja aby je kupic. Oczywiscie kosztuja inaczej jak to gowno w sklepie, ale jak smakuja 🙂

    2. Wypada się przywitać, czytuję od dawna, ale jedna rzecz mnie skłania do zabrania głosu, może nie do końca to kwestia ekonomii, ale to mnie poruszyło:
      Coś takiego jak znakomite szynki parmeńskie, wytwarzane ze świniaków nie pędzonych na hormonach (chów trwa 9 miesięcy a nie 3,5 jak w Polsce) a potem odpowiednio przyrządzane i trzymane jeszcze kilka miesięcy w specjalnych jaskiniach aby dojrzały – coś takiego to u nas takie samo dziwo jak lamborghini i ferrari.

      Kiedy to było, nie pamiętam, ale Pawlak był albo premierem, albo ministrem i było to po 1998 roku, otóż w przypływie szczerości, a może i chęci pochwalenia się osiągami polskich rolników powiedział, że nasi polscy rolnicy są tak dobrzy, że szynki parmeńskie produkowane są z polskich świń, tu dojrzewają i tylko jadą do Włoch, by otrzymać stempelek. Co do dojrzewania – pewności nie mam, co do polskości tej szynki, mam. Informacja została podana przez PAP, później zobaczyłem to na Onecie, skąd bardzo szybko została zdjęta, z PAPu podobnie. Jestem tego pewny na 100%, bo sam to widziałem, podobnie jak jednorazowy obraz pijanego Kwaśniewskiego obwijającego się polską flagą w ONZ, puszczony w Polsacie i nigdy więcej nie powtórzony.

      Co do takich oryginalnych produktów jak szynki, sery mam taki stosunek jak do oryginalnej kawy „kopi luwak”, której roczna produkcja według niektórych to 700kg, a inni twierdzą, że 50 ton. W jednym i drugim przypadku oznacza to pompowanie sprzedaży.

      Jestem natomiast za całkowitym uwolnieniem rynku rolnego. Wszelkie certyfikaty, znaczki, loga pochodzące od różnej maści instytucji nic nie dadzą, bo wszystko da się podrobić, a rzadko produkt masowy będzie zbliżony jakościowo do manufakturek i małych zagród. Co innego cytrusy, które u nas nie urosną – jesteśmy skazani na import (tylko dlaczego banany z byłych kolonii francuskich), co innego produkty, które można uprawiać lokalnie – ludzie jeżeli będą chcieć – kupią tańszy czosnek chiński, jak się postarają to kupią niewiele droższy czosnek polski. W końcu skoro kupują wędliny tanie, beznadziejnej jakości to jest to ich wybór i regulacje odgórne niczego tu nie zmienią.

    3. to dziwne co piszesz bo mój przyjaciel z NYC jak przyjeżdża do Polski to pierwsze kroki kieruje na bazarek i kupuje prawdziwy chleb na zakwasie, wędlinę z najlepszego mięsa i warzywa z ekologicznych grójeckich sadów. Mówi, że takiej żywności w US nie ma.Zatem nie jest tak źle. To my wybieramy co jemy i niekoniecznie istnieje bariera cenowa ( najlepsze dla organizmu są np kiszone ogórki, polska cebula i kiszona gumiakami kapusta. Niekoniecznie chia, jarmuż czy parmeńska szynka z włoch

      1. Od ponad roku kupuję pieczywo w (dobrej) piekarni, zamiast paczkowany wyrób chlebopodobny z marketu – różnica jest niesamowita, a co lepsze dla obrazu sytuacji, choć gorsze dla mnie – w tejże piekarni są coraz dłuższe kolejki 😉 Z jedzeniem nie mamy problemu, tylko trzeba się pozbyć biurokratycznych pasożytów, żeby ci ludzie produkujący porządną żywność mogli na tym godziwie zarobić, zamiast płacić haracze wyceniane w czasie i pieniądzach za stempelki, druczki i inne tego typu pierdoły…

Comments are closed.